Jeśli wierzyć autorom, scenariusz nawiązuje do autentycznego zdarzenia. Ponoć w czasie rajdu wojsk polskich na Pragę w 1969 r. zaginął bez wieści jeden czołg. Ani wówczas, ani potem nie udało się ustalić, co mogło się z nim stać. I to jest naprawdę bardzo dobry pomysł na komedię. Trzeba jeszcze tylko ją napisać. Zadania podjęli się wespół Jacek Kondracki, zawodowy scenarzysta, i Robert Urbański, dramaturg teatru w Legnicy. Film wyreżyserował debiutujący w kinie dyrektor tej sceny Jacek Głomb.
Niestety, komedia wojenna nie ma u nas wielkich tradycji, co jednak ciekawe, najbardziej udane rzeczy powstały w czasach PRL, na przekór obowiązującym wówczas wersjom ojczystej historii. Np. „Jak rozpętałem II wojnę światową” Tadeusza Chmielewskiego miało premierę w 1970 r., kiedy to patriotyczno-partyzancka mitologia osiągnęła swe apogeum. W latach 80. ogromną popularność zdobył obraz Janusza Majewskiego „C.K. Dezerterzy”, w którym nasz rodak, szeregowiec Kania, grany brawurowo przez Marka Kondrata, kpił sobie z potęgi rozpadających się właśnie Austro-Węgier. Na frontach tej samej wojny zabawne anegdoty opowiadał dobry wojak Szwejk, pierwowzór wszystkich cwaniaków niedających się wkręcić w wojskowy dryl.
Autorzy „Operacji” uznali jednak, że dla polskiego widza nie mniej atrakcyjne będą odniesienia do popularnego w PRL i RP serialu „Czterej pancerni i pies”. Zabrakło tylko psa, choć na pamiątkowym zdjęciu, które robią sobie nasi wojacy przed czeską karczmą, pojawia się też miejscowy kundel. Pancerni są nasi, pies czeski, i to już jest prawie happy end.
Wojna na stereotypy
O tym, że wszystko dobrze się skończy, wiadomo było z góry, kiedy tylko pojawiła się informacja, że w produkcji weźmie udział strona czeska, dając pieniądze i aktorów, pośród których pojawia się sam Jiří Menzel, sprawujący jednocześnie opiekę artystyczną nad filmem polskiego debiutanta.