Młody entuzjasta psychiatrii dr Konstanty Grot (w tej roli Borys Szyc, jakiego nie znacie) odkrywa, że wśród pacjentów szpitala jest człowiek cierpiący na amnezję, bez historii choroby. Lekarze nazywają takich chorych N.N. (non notus – nikomu nieznany). Wyglądający na czterdziestolatka mężczyzna przebywa na oddziale psychoz od lat, nie mówi. Właściwie nie wiadomo, dlaczego tu trafił. Może gdyby był agresywny, lekarze przyjrzeliby mu się bliżej? W końcu dostaje się w ręce nieskażonego rutyną młodego lekarza, który odkrywa w nim ciekawy przypadek, a za punkt honoru stawia sobie przywrócenie mu pamięci. Dość niekonwencjonalnymi metodami.
Pomijając polityczny wątek całej fabuły (kto doprowadził do tego, że N.N. został z fikcyjnym rozpoznaniem zamknięty w 1978 r. w psychiatryku – milicja, sąd, a może SB?), film zmusza do postawienia ważnych pytań o dopuszczalne relacje między psychiatrą a chorym. Na ile lekarze mogą być samodzielni w wyborze kuracji, a w jakim stopniu obowiązują ich ustalone standardy? Czy szpital, który w powszechnym odczuciu jest miejscem odzyskiwania zdrowia, spełnia taką funkcję także w leczeniu chorób psychicznych?
Lek gorszy od choroby
Że nie zawsze tak jest, pierwsi w Europie dowiedli Włosi, Niemcy i Skandynawowie, którzy w latach 70. postanowili zreformować psychiatrię. W miejsce szpitali-molochów, nierzadko po 2 tys. łóżek, stworzyli mniejsze oddziały, wtopione w istniejący system opieki zdrowotnej, i wsparli je opieką środowiskową. – W Polsce rozgęszczanie szpitali psychiatrycznych zaczęło się w 1994 r., wraz z ustawą o ochronie zdrowia psychicznego – mówi doc. Janusz Heitzman, kierownik Kliniki Psychiatrii Sądowej w warszawskim Instytucie Psychiatrii i Neurologii. – Ale przebiega wolno i nie jest proste, bo z przyczyn finansowych nie można zaproponować chorym niczego w zamian.