Archiwum Polityki

Drżące ciała

Pedofilia i edukacja seksualna to pola bitewne wielkiej wojny kulturowej w dzisiejszym świecie.

W Ameryce trzydziestoletni serial wokół Polańskiego i Samanthy Gailey. W Niemczech ciągłe echa sprawy Marka W., 17-letniego ucznia, który spędził 247 dni w tureckim więzieniu za próbę gwałtu na 13-letniej Angielce. W Austrii spór o Nataschę Kampusch przez osiem lat przetrzymywaną przez porywacza. Na europejskich lotniskach plakaty z buzią porwanej w Portugalii czteroletniej Madelaine McCann, a także zaginionych – zamordowanych lub porwanych do burdeli – dziewcząt. A u nas? Z jednej strony galerianki, a z drugiej żądanie konserwatywnych fundamentalistów, by wychowanie seksualne usunąć z programów szkolnych.

Nie ma kraju po obu stronach Atlantyku, w którym seks nieletnich i z nieletnimi nie rozpalałby medialnych emocji. Wprawdzie przemoc seksualna wobec dzieci słusznie uchodzi za jedno z najohydniejszych przestępstw, ale zarazem współczesne społeczeństwa nie bardzo potrafią sobie poradzić z coraz wcześniejszym dojrzewaniem młodzieży, dekompozycją tradycyjnej rodziny, wszechobecnością medialnej przemocy i dostępnością pornografii.

Aby nie utonąć w tym wirze, warto sięgnąć do historii kultury i zdać sobie sprawę z dramatycznych przemian obyczajowych zarówno ostatnich 50, jak i 500 czy 2500 lat...

Od zarania dziejów niemal we wszystkich kręgach kulturowych człowiek odwzorowywał w sztuce swoje organy płciowe i akt seksualny – jako część kultu inicjacyjnego, albo dla przyjemności. Natomiast cenzura takich aktów pojawiła się dość późno. Grecy i Rzymianie znali cenzurę religijną i polityczną, ale nie erotyczną. Co prawda Platon w swym projekcie państwa totalitarnego przewidywał oczyszczenie tekstów również z – jak byśmy powiedzieli – treści seksualnych niebezpiecznych dla młodzieży. Ale Sokrates został skazany na śmierć za deprawację młodzieży jako bezbożnik, a nie, dajmy na to, pederasta.

Polityka 42.2009 (2727) z dnia 17.10.2009; Kraj; s. 30
Reklama