Najnowsza premiera Sceny Faktu Teatru Telewizji – „Gry operacyjne” – według autobiograficznej powieści Petera Rainy, ze scenariuszem i w reżyserii Agnieszki Lipiec-Wróblewskiej – przypomina świetny film Floriana Henckel von Donnersmarcka „Życie na podsłuchu”. Peter Raina (Konrad Imiela), historyk, sympatyk opozycji, przeglądając w IPN swoje akta, odkrywa, że donosiła na niego własna żona. Zaczęła na niego donosić po tym, jak wydaleni z PRL zamieszkali w Berlinie Zachodnim. Wspomagał KOR, w ich mieszkaniu odbywały się nasiadówki emigracji. Motywacje Basi (Magda Cielecka) są złożone: od zazdrości o męża, który należny jej czas poświęca na konspirację i chęć zemsty, przez potrzebę kontrolowania jego życia, po lojalność wobec PRL i miłość do pozostawionych tam rodziców. Stopniowo podwójne życie ją niszczy: pogardza sobą, pogardzają nią także ci, którym służy. Dużo pali, nie trzeźwieje, kiedy umiera w wieku 40 lat, jest wrakiem człowieka. Przy wszystkich podobieństwach jest jedna fundamentalna różnica między „Grami operacyjnymi” a „Życiem na podsłuchu”. Bohaterów filmu von Donnersmarcka się lubiło, współczuło się im. W spektaklu Lipiec-Wróblewskiej Raina nie budzi zaufania ani jako człowiek, ani opozycjonista. Na sile traci przez to zarówno dramat żony, zresztą też bardzo chłodno opowiadany, jak i cała – sprawnie zrealizowana, ze świetnymi zdjęciami Witolda Adamka – historia.