Archiwum Polityki

Hammond, instrument bluesa

Jimmy Smith, Back at the Chicken Shack

Na przedostatniej płycie naszego cyklu obecni są muzycy, których wcześniej przedstawialiśmy: gitarzysta Kenny Burrell oraz saksofonista tenorowy Stanley Turrentine (grał na płycie Burrella), ale liderem jest zmarły w 2005 r. Jimmy Smith, wirtuoz gry na organach Hammonda. Dzięki niemu brzmienie tego instrumentu kojarzy się nierozerwalnie z soul jazzem – kierunkiem wywodzącym się z hard bopu, ale z silniejszym naciskiem na korzenie bluesowe. Artysta urodził się w Norristown w Pensylwanii; grę na klawiszach wyssał, można powiedzieć, z mlekiem matki: oboje rodzice byli pianistami. Mały Jimmy ponoć jako siedmiolatek grał uwerturę do „Wilhelma Tella” Rossiniego, a mając lat 9 wygrał amatorski konkurs na boogie-woogie. Uczył się też gry na kontrabasie, ale wrócił do fortepianu. Organami Hammonda zachwycił się słuchając Wild Billa Davisa. Początkowo ćwiczył w sklepie muzycznym, w końcu uzbierał pieniądze na własny instrument i rozpoczął intensywny trening. Gdy w 1956 r. ruszył na podbój Nowego Jorku, z miejsca wywołał furorę. Blue Note natychmiast podjęła z nim współpracę, z której wynikło ponad 40 płyt. Pierwszym z nich nadała tytuły promocyjne: „A New Sound – A New Star” czy „The Incredible Jimmy Smith at the Organ”. Chwyciło, soul jazz podbił masy. Lata 60. to czas współpracy artysty z wytwórnią Verve i coraz większych sukcesów. Polskę odwiedził po raz pierwszy w 1972 r. Ale czas organów Hammonda się kończył – zwyciężały syntezatory. Smith przeżył parę niełatwych dziesięcioleci, w końcu doczekał się fali retro, na której o poczciwym Hammondzie znów sobie przypomniano.

Polityka 43.2009 (2728) z dnia 24.10.2009; Kultura; s. 47
Reklama