Gdzie dwóch Żydów, tam trzy różne zdania – mówi żydowskie przysłowie i rzeczywiście krytyka, podważanie zdania zarówno cudzego, jak i własnego jest w Izraelu uważane za cechę narodową. Aż tu nagle wszyscy mieszkańcy Tel Awiwu zgadzają się co do jednego – trzeba zburzyć Nowy Centralny Dworzec Autobusowy. Tyle że gdyby wysadzić w powietrze tysiące ton betonu, z którego dworzec został zbudowany, całe miasto pokryłoby się grubą warstwą szarego pyłu. Jedni szacują, że betonowy obłok zawisłby nad miastem na kilka dni, inni straszą kilkoma tygodniami. Zapewne nie obyłoby się bez ofiar, o katastrofie ekologicznej nie wspominając. Apokaliptyczne wizje co do przyszłości dworca mieszają się z bezradnością wobec jego ogromu i brzydoty. Naprawdę nie wiadomo, co z nim zrobić.
Miasto pod dachem
Dzieje tego dworca to historia utopijnych idei, które przyświecały jego budowniczym i architektom, a później zderzyły się z rzeczywistością. To także krzywe zwierciadło historii Izraela i Tel Awiwu nazywanego białym miastem. HaTahana HaMerkazit HaHadasza – Nowy Dworzec Centralny ujawnia ciemną stronę tej bieli. Każdy, kto tu trafił – choć trafił jest niezręcznym słowem w odniesieniu do dworca, w którym raczej się gubi – ten na pewno nie zapomni labiryntu zakurzonych korytarzy, oklejonych gazetami witryn nigdy nieotwartych sklepów, ciemne zaułki, prowadzące donikąd schody ruchome, kolejne piętra, półpiętra i balkony z widokiem na pasaże, które, jak się wydaje, właśnie mijaliśmy. Kilometrami przemierza się tu ciągle te same lub takie same przestrzenie w poszukiwaniu wyjścia, wejścia albo autobusu. Bezskutecznie. Nie warto nawet pytać o drogę, bo po prostu nie sposób wytłumaczyć ani też zrozumieć, jak się stąd wydostać i gdzie nas wypluje jedno z 11 wyjść.