Dla jednych Warmia i Mazury to Grunwald, Wilczy Szaniec i nadal odmienny pejzaż dawnego pogranicza między Polską i Prusami Wschodnimi. Dla innych – strzępy mitów kultury masowej: od malowanych śladów Juranda w Spychowie (a właściwie Pupach) poprzez „Dancing w kwaterze Hitlera” z 1968 r. o „złotej młodzieży” hulającej po Mazurach i dziewczynie wolącej Łapickiego jako Niemca z mercedesem od Olgierda Łukaszewicza – rowerzysty robotnego, ale dziewiczego. Były jeszcze „Czarne chmury” o próbach utrzymania w XVII w. Prus Książęcych przy Polsce, aż po gorzką „Różę” – o nas jako powojennym Smętku Warmii i Mazur w 1945 r., o sowieckich i polskich gwałtach, szabrze i chaosie słabej i bezdusznej nowej władzy.
Na moją wrażliwość Warmii i Mazur wpłynęło dzieciństwo w cieniu wrocławskiej Górki Partyzantów, a raczej bunkra dowództwa Festung Breslau z 1945 r. I pierwsze dialogi w niemczyźnie z warszawskiego liceum. W 1960 r. w Pasymiu zapamiętałem resztki zwłok w rozszabrowanym grobowcu oraz ślady skoczni narciarskiej niedaleko niegdysiejszej Napoli – elitarnej szkoły nazistowskiej. Do dziś bajeczna Krutynia kojarzy mi się z uroczymi opowiadaniami mazurskimi Siegfrieda Lenza, które w czasie polsko-niemieckiego spływu w 1966 r. – mnie, lipskiemu germaniście – czytał Georg Fiedler, lipski slawista. Nadal zresztą razem pływamy po Mazurach.
Smętka cień
Geografię moich Warmii i Mazur oglądam poprzez „Nazwy, których nikt nie wymienia” hrabiny Marion Dönhoff – z opisem jej słynnej już konnej ucieczki na Zachód w styczniu 1945 r. Prom koło Wierzby, na którym znarowił się jej wierzchowiec, pływa do dziś. Na jeziora zabieram także „Muzeum stron rodzinnych” Lenza, „Podwójne życie” Antje Vollmer o Lehndorffach w Sztynorcie.