Można powiedzieć, że wystawa nie ma szczęścia do polityki, mimo że patronat nad nią objęli zgodnie prezydenci Polski i Francji. Otóż najpierw doszło do słownej, choć na odległość prowadzonej, potyczki głów obu państw w kwestii blokowania lub wspierania działań Unii Europejskiej. Może dlatego na uroczysty wernisaż wysłano z kraju ledwie niskiej rangi urzędników ministerialnych i prezydenckich, choć niegdyś w tego typu imprezach obecność ministra kultury to było minimum (zdarzało się pojechać i prezydentowi). Zaś kilka dni po otwarciu wystawy Piotr Gliński w mało dyplomatyczny sposób wyraził, co myśli o wypożyczeniu do Luwru „Damy z łasiczką” Leonarda da Vinci.
Przypomnijmy. W związku z wielką jubileuszową wystawą Leonarda da Vinci przygotowywaną w Paryżu, dyrektor Luwru zwrócił się do ministra kultury i dziedzictwa narodowego Piotra Glińskiego z prośbą o wypożyczenie z tej okazji „Damy z łasiczką”. Nasz wicepremier odmówić miał prawo, ale łamiąc wszelkie dobre obyczaje obowiązujące przy tego typu negocjacjach, napisał w odpowiedzi: „możemy rozważyć ten pomysł. Pod warunkiem, że pan wypożyczy nam »Mona Lisę«”, a bezkompromisową postawą pochwalił się publicznie na festynie w Plichtowie (woj. łódzkie). Wstając z kolan, przy okazji postanowiliśmy znów uczyć Francuzów używania widelca. Mniejsza o treść; zawsze możemy czegoś żądać w zamian. Poszło o prymitywną formę, co dosadnie wytknęła była minister kultury Małgorzata Omilanowska, pisząc na Facebooku, iż „prawdziwy dyplomata mówi komuś spi... w taki sposób, by ten poczuł podniecenie na myśl o zbliżającej się podróży”.
Pozostawmy jednak na boku polityczne zawirowania i pozostańmy przy sztuce. Otóż wyobraźmy sobie, że chcemy obejrzeć „Babie lato” Chełmońskiego oraz „Stańczyka” Matejki i w tym celu musimy wybrać się nie do Warszawy, a do Dzierżoniowa lub do Lubartowa.