Pierwszy krok w nieznane, na przywitanie: Akshardham na obrzeżach Delhi, nowy wielki kompleks świątynny hinduistycznej sekty guru Swaminarayana, może największy na świecie. Tonąca w rzeźbach i białym włoskim marmurze gigantyczna świątynia trochę trąci świeżością i kolorowym parkiem rozrywki. Tłum, który się tu przewija, robi wrażenie cierpliwego i pogodnego, i jakby tu powiedzieć: sytego. Klimat zbiorowego odwiedzania ważnej atrakcji turystycznej z TripAdvisora. Niewiarygodna ludzka różnorodność, jakby się zmieszali aktorzy w kostiumach z bardzo wielu przedstawień.
Najboleśniejsze jest to, że na wstępie, przy szczegółowym przeszukaniu (panowie mają swój ciąg komunikacyjny, panie oddzielny), zabierają komórki. Nie można tego wszystkiego zdokumentować. A mamy tu także perfekcyjne technicznie widowisko świateł i fontann: kiedy rozstępuje się morze, tłum widzów robi wielkie ach! Odbywa się tu też łodziami disneylandową podróż labiryntem czasu. Wśród woskowych figur przodków narrator z głośników opowiada po kolei, że wszystkie największe odkrycia – w astronomii, matematyce, medycynie, sztuce wojennej, rozbijaniu atomu i grze w szachy – zrodziły się na tej ziemi. Porcja dumy w pigułce. Wiara i duma w jednym.
Trochę dalej, wzdłuż wylotówki z Delhi, która zamienia się w Jamunę, pierwszą trasę szybkiego ruchu (prowadzącą do turystycznej Agry z Tadż Mahalem), powstała nowa dzielnica Noda, jedna z trzech wielkich stołecznych sypialni. Jamuna nosi cechy pierwowzoru: podskakuje się na każdym mostku, ale Noda imponuje: kilometry mieszkaniowych wysokościowców, gdzie normą jest 30 pięter, pogrupowane w wysepki, tak blisko siebie, że z okien widzi się okna sąsiada. O Nodę zahacza metro, budowane nad ziemią. Są już galerie handlowe, prywatny uniwersytet, który kusi billboardami, dalej na terenach wzdłuż Jamuny wyrosło miasteczko sportowe, gdzie odbywały się mistrzostwa Commonwealthu, tor Formuły 1.