Z wakacyjnej triady wyjazdów: w góry, nad morze, nad jeziora na Podlasiu mamy tylko te ostatnie. Są piękne, jak Wigry, i tylko na leżącej w północnej części województwa Suwalszczyźnie. Tak samo rzecz ma się z zabytkami. Długo budowano niemal wyłącznie z drewna, więc bardzo starych – z oczywistych, choć przeważnie smutnych względów – przetrwało niewiele. Królewską siedzibę w Knyszynie zlokalizowano dopiero po badaniach archeologicznych. Ślad miejsca, gdzie zmarł Zygmunt August, odnalazł się pod gospodarstwami na południu miejscowości. Nie licząc kilku ceglanych kościołów, nie mają czego szukać amatorzy gotyku, praktycznie nie ma też zamków i starych miast; takiego opasanego murami nie ma ani jednego.
Jednodniowcy
Z czasów nowszych spośród „wielkich” atrakcji zostają pojedyncze pałace, trochę świątyń paru wyznań i obiekty techniczne na czele z Kanałem Augustowskim i może jeszcze twierdzą w Osowcu. Są rozproszone, toteż więcej czasu może zająć jazda między nimi niż samo zwiedzanie. I uwaga na ewentualne rozczarowania, bo nawet najsłynniejsze miejsca mogą zaskoczyć kameralnością. Prób porównań z zachodnią bądź południową Europą nie ma nawet co podejmować, jedna francuska czy włoska gmina ma więcej zabytków niż kilka podlaskich powiatów razem wziętych.
Weźmy choćby słynny nadbużański Drohiczyn albo jeszcze lepiej Tykocin, który grał rolę kluczowego ośrodka z pogranicza Korony i Wielkiego Księstwa Litewskiego. Zygmunt August, fanatyczny miłośnik Podlasia, na tutejszym zamku trzymał bibliotekę, tutaj też August II 300 lat temu z okładem ustanowił Order Orła Białego, najwyższe polskie odznaczenie. Miasteczko było centrum żydowskiego życia intelektualnego i ważnym portem na Narwi, którą m.in. z podlaskich puszcz transportowano drewno dalej do Wisły i Gdańska. Zresztą równoleżnikowy przepływ m.in. Narwi i innych dużych rzek wschodniej Polski, będących przez wieki głównymi szlakami komunikacyjnymi, sprawił, że Rzeczpospolita naturalnie ciążyła ku Wschodowi i w tamtym kierunku prowadziła ekspansję.
Wielkiej historii w Tykocinie jest sporo, tymczasem na pierwszy rzut oka dzisiejsze miasto składa się raptem z placu przed barokowym kościołem. Ale jak wszystko na Podlasiu, także Tykocin wymaga innej techniki nawet nie tyle zwiedzenia czy zaspokajania żądzy odhaczania turystycznych obligów, co niespiesznego penetrowania. Wystarczy godzina, by przejść całe miasteczko wzdłuż, wszerz i z powrotem. W kilka godzin uda się zajrzeć do wszystkich zakątków i budynków – obowiązkowo do synagogi. Uda się też odnaleźć kilkusetletnią kotwicę, za pomocą której cumowały narwiańskie barki, i epitafium Łukasza Górnickiego, renesansowego humanisty i przyjaciela królów, upamiętnionego leżącą w trawie starożytną blachą, oszczędzoną przez dziejowe ruchawki i złomiarzy. Pewnie dnia starczy też, by zahaczyć o podtykocińskie Pentowo i tamtejszą kolonię bocianów.
Komfort obejrzenia w ciągu jednego dnia wszystkiego w obrębie jednej miejscowości oferuje też malowniczy Supraśl, który w XVI w. zaczynał jako wyrąbana wśród puszcz osada przyklasztorna. W XIX w. stał fabrykami włókienniczymi, o czym decydowała pobliska granica celna między Królestwem Polskim i Rosją oraz duża dostępność drewna, służącego do napędzania fabrycznych maszyn. Po pauzie na marnienie w XX w. jest obecnie odkrywany jako zyskujące na ekskluzywności śródleśne uzdrowisko i białostockie niemal przedmieście. Tu też trzeba niespiesznie, spacerem wzdłuż rzeki na wschód od miasta, bez omijania muzeum ikon, odbudowywanego klasztoru i – o ile terminy, epidemia i dostępność biletów pozwolą – głośnego Teatru Wierszalin, grywającego ostatnio w plenerze.
Obcoswojska
Mimo ewidentnych braków spektakularnych dzieł architektury Podlasie dostarcza rewelacyjnych wzruszeń. Siła jego magnetycznego przyciągania drzemie nie tyle w pojedynczych obiektach, ile w ciągłości spójnego pejzażu, idącego nieprzerwanym pasem mieszczącym się między Bugiem, Narwią, Biebrzą oraz granicami z Białorusią i Litwą. Przy czym dzisiejsze podlaskie jest konglomeratem kilku krain historycznych – Podlasia, krańców Mazowsza, Polesia i Litwy. Albo, jak kto woli, zostało wykrojone z terytoriów kilku województw I RP, bo obok należących do Korony podlaskiego i mazowieckiego to także spora porcja Wielkiego Księstwa Litewskiego, a więc województw: trockiego (sięgało długą kiszką od Białegostoku aż po Księstwo Kurlandzkie), nowogródzkiego i brzesko-litewskiego.
Obojętnie, czy w dolinie którejś z rzek, czy wśród bezleśnych okolic Bielska Podlaskiego, miękko pofałdowanej Sokólszczyźnie i Suwalszczyźnie, w Puszczy Białowieskiej czy Knyszyńskiej obecne są te same elementy błogiego krajobrazu. Decydują detale. Szutrowa droga – wąska, bez rowów po bokach, za to z trawiastym pasem pośrodku i łagodnie łącząca się z poboczem, płynnie przechodzącym w pole, lasek lub łączkę. Drewniane płoty, pomalowane albo sczerniałe, pochylone i pokryte porostami. Żurawie nad wciąż powszechnie używanymi tu podwórkowymi studniami. Dźwięk drewna strzelającego w piecu kaflowym i wody przynoszonej ze studni do domu, wylewanej z emaliowanego wiadra. I drewniane domy, chaty, chałupy czy stodoły, często postawione już po wojnie, ale według dawnych technologii ciesielskich. Do tego zatrzęsienie przydrożnych kapliczek i krzyży, oczywiście także prawosławnych, kościoły i kolorowe cerkwie, dwa meczety, wypielęgnowane ogródki, wszędobylskie bociany (w tym roku już w drodze do Afryki) i miejscami oszałamiająca dzika przyroda.
Razem ze swoimi mieszkańcami i ich żywym inwentarzem, krowami, końmi, powoli wracającymi na pastwiska owcami i wciąż powszechnie trzymanym przydomowym drobiem tworzą atmosferę, która niby jest obca – dla reszty Rzeczpospolitej to przecież koniec świata, do tego „egzotyczny tygiel wielu kultur”, dodatkowo zablokowany granicą z Białorusią – a jednocześnie wszystko wygląda tu znajomo i swojsko. Atmosfera takiego Podlasia to mieszanka wspomnień z wakacji u dziadków, połączona z wyobrażeniem o idylli autentycznej wsi i odrobiny kresowego klimatu, znanego choćby z lektur szkolnych.
Niewytracająca impetu moda na Podlasie podpowiada istnienie głodu na doznania inne niż skoki adrenaliny czy prosty zachwyt obiektami znanymi z pocztówek. Region odkrywano, idąc kilkoma szlakami. Pierwsi byli chyba przyrodnicy, ciągnący nad Biebrzę, do Białowieży i nad Narew czy nad opanowany przez letników Bug. Po transformacji, zwłaszcza w ostatnich dwóch dziesięcioleciach, płyną rozmaici narwańcy, od zwolenników głębokiej ekologii po marzących o spokojnym życiu, suszeniu ziół i o stałym i harmonijnym kontakcie z naturą.
Jest podlaską siłą to, że udawało się tu wielokrotnie dojmujące katastrofy bądź przewlekłe kryzysy przekuć przynajmniej w zalążek sukcesu lub pogodnie kojarzący się element lokalnej tożsamości. Fantazyjne zdobienia chałup są pamiątką bieżeństwa, wielkiej i tragicznej pierwszowojennej ewakuacji całych wsi w głąb Rosji, niekiedy bardzo daleki, gdzie podpatrzono styl upiększania zwłaszcza okien, okiennic, narożników i szczytów. Po relacje z tamtej faktycznie zapomnianej przez dekady wędrówki sięgnęła Aneta Prymaka-Oniszk, autorka książki „Bieżeństwo 1915. Zapomniani uchodźcy”, jednego z najlepszych literackich przewodników po Podlasiu, także współczesnym, pisanego bez lukru i kulturowej wyższości.
Na Podlasiu zawsze było biednie. Laski, piaski i karaski ma szlachic podlaski – mówiło stare powiedzenie. Chłopi mieli relatywnie mniej. Zupełnie do niedawna widok bosej kobiety na wsi nie był żadnym ewenementem, obrabianie pola konikiem też brało się z ekonomicznej konieczności. Za to teraz rozwija się bosactwo wtórne, uprawiane przez tych, którzy zamieniają etaty w miastach na wiejskie chałupy, by realizować swoje marzenie o chodzeniu bosą stopą po porannej rosie.
Wschodozachód
Pejzaż podlaskiej prostoty przetrwał, bo nie było dość pieniędzy, by drewniane konstrukcje zastąpić cegłą lub pustakiem. Szkoda, że dziś, gdy na Podlasiu wreszcie zaczęto żyć dostatnio, tę naturalnie szlachetną prostotę zastępuje sztampa i przaśność, jakby większości miejscowych architektów i inwestorów niespecjalnie zależało na dalszym utrzymaniu estetycznej spójności. Nie tyle na odtwarzaniu deska w deskę chat ich dziadów, co pójście w odważną modernę, nowoczesną wariację o drewnie. Zamiast tego wsie, zwłaszcza blisko miast, zabudowywane są domami z katalogów, obok króluje tuja i ogrodzenie z marketu.
Podlasie jest nie tyle regionem celu, co drogi, stąd tak wielu praktykuje np. rowerowy przejazd wzdłuż granicy z Białorusią. Wystarczy, że wieś za wsią i górka za górką przewija się ten sam krajobraz. Innym godnym polecenia pomysłem jest któryś z podlaskich festiwali, jak wszystko tutaj bardzo kameralnych, lub zaszycie się w którejś z oferowanych turystom chałup bądź domów wakacyjnych. Najwięcej jest ich w pobliżu czterech podlaskich parków narodowych i na samym pograniczu, także po wsiach, w których zarzucono produkcję rolną. Ich mocną stroną bywa brak zasięgu sieci komórkowej (przy granicy trzeba się liczyć z przełączeniem do sieci białoruskiej), sąsiedztwo – np. nieintensywnie koszona łąka tuż za oknem z derkającymi derkaczami i terkającymi turkawkami oraz cisza, której nie mącą jeżdżące ciągniki. Takich wsi będzie przybywać. Podlasie jest jednym z najszybciej wyludniających się regionów Polski, młodzi przenoszą się do miast i miasteczek, zmniejsza się też liczba drobnych rolników, bo pola i łąki coraz częściej dzierżawi się bardziej przedsiębiorczym sąsiadom.
Jadąc na Podlasie, warto zrobić jeszcze jedną rzecz – odwrócić mapę regionu. Wtedy stanie się on końcem, ale czegoś innego – zachodnimi krańcami wschodu, nieźle połączonej przestrzeni rozciągającej się aż po Pacyfik. Puszcze: Augustowska, Białowieska i Knyszyńska, są półwyspami zielonego morza mającego łączność z lasami aż pod Władywostokiem.
W innej turystycznej lidze ściga się podlaska przyroda, w przypadku Puszczy Białowieskiej należąca do światowego topu, w przypadku Biebrzy co najmniej eurazjatyckiego. Tylko znów, nie są to obiekty łatwo przystępne. Pasący się łoś gdzieś przy Carskiej Drodze lub żubry na podbiałowieskim zamkniętym wybiegu będą jedynie namiastką unikatowości tych rejonów.
Kto może sobie pozwolić, niech szuka dobrego przewodnika, najlepiej z polecenia. Nie przez przypadek na popularności zyskują jednodniowe indywidualne wycieczki z osobą, która zabierze na ptaki, do lasu czy na bagno i podpowie, na co się patrzy. Pomoże rozszyfrować, co rośnie, biega, lata, skacze i wysysa krew z turysty, dlaczego coś gnije i dlaczego gnić powinno, a także jak to wszystko wkomponowuje się w życie lokalnej społeczności.
Po drodze
• Malowniczo będzie w dwóch nadbużańskich miejscowościach – niewielkim Drohiczynie, dawnej stolicy Podlasia, i sporo mniejszym Mielniku. Leżą na wysokim brzegu, szczycą się pozostałościami po zamkach, Drohiczyn większą liczbą zachowanych kościołów, w tym katedrą, Mielnik także nieoczywistą kopalnią kredy i ręcznym promem przez rzekę. Niedaleko Drohiczyna w skansenie w Ciechanowcu zebrano pokaźną kolekcję starych maszyn rolniczych i dziesiątek wiejskich budynków drewnianych z pogranicza Podlasia i Mazowsza.
• Drewniane bogato zdobione domy i kolorowe cerkwie są znakiem rozpoznawczym Krainy Otwartych Okiennic, trzech wsi z doliny Narwi – Trześcianki, Soc i Pucheł. Z drewna postawiono także oba podlaskie meczety w Kruszynianach i Bohonikach. Ocalały niektóre z przedrozbiorowych drewnianych kościołów katolickich, w tym ładnie położony kościół w Narwi, założenie parafialne w Kalinówce Kościelnej, tu kościołowi z 1774 r. towarzyszy nieco młodszy drewniany lamus. Urokliwą dawną tykocińską cerkiew unicką przeniesiono w 1833 r. na cmentarz w Sokołach pod Łapami. Sporo skromniej wypada kościółek w Kamiennej Starej, ale jego budowę zakończono w 1610 r., co czyni go najstarszym drewnianym budynkiem na Podlasiu.
• Bezkres i pustać nad Biebrzą łatwo poczuć na Bagnie Ławki, na zakończonej wieżą widokową 3,5-km Grobli Honczarowskiej lub króciutkiej kładce wśród turzycowisk uroczyska Długa Łuka. Dziko jest na porośniętym lasem Czerwonym Bagnie, które ochroną rezerwatową objęto przed wojną, a jeszcze na mapach z końca XVIII w. oznaczono jako „Błota znaczne przez które letnią porą nie można przeiedżać chyba zimą”. Biebrzą można spłynąć, także tratwami przygotowanymi do nocowania na pokładzie. Szybszy nurt i zalesione brzegi kajakarzom zapewniają Czarna Hańcza i krótka, uchroniona niedawno przed zniszczeniem Rospuda, a na Kanale Augustowskim dodatkowe atrakcje gwarantują liczne śluzy.
• W Puszczy Białowieskiej z każdym kilometrem szlaków pokonywanych pieszo lub rowerem rośnie prawdopodobieństwo spotkania żubrów i innych dużych zwierzaków. To także okazja do kontaktu z prawdziwym lasem, w którym jest miejsce dla starych, zamierających i powalonych drzew. Bardzo ciekawa jest cała puszcza, także np. w okolicach Hajnówki, niestety tylko niewielka jej część objęta jest parkiem narodowym. Kto ma ochotę, może do niego wejść z Białowieży, stamtąd tylko w zorganizowanej wycieczce, albo w okolicach Narewki, gdzie wejścia do parku nie są reglamentowane. Wizyta w parku nie jest konieczna, można się zapuścić w puszczę w dowolnym jej fragmencie. Zgubić się trudno, a to za sprawą sieci prostopadle przecinających ją dróg.