Nie chcę skończyć jak Balenciaga i umrzeć bez grosza przy duszy – mawiał. Bez przesady. Przywoływany hiszpański mistrz krawiectwa, z racji talentu punkt odniesienia dla wszystkich najwybitniejszych kreatorów XX w., wcale nie popadł na starość w nędzę, choć Pierre’owi Cardinowi z perspektywy własnej fortuny tak mogło się zdawać. Ta sprzyjała mu przez całe zawodowe życie, za sprawą nie tyle nawet zdolności artystycznych, co biznesowych. Zmarły w wieku 98 lat najbardziej bodaj obrotny projektant w historii zostawił majątek szacowany – przynajmniej przez siebie samego – na co najmniej miliard euro. Kwota tym bardziej imponująca, że mówimy o twórcy kojarzonym z uniformami praktycznie niemożliwymi do noszenia.
Zmotywowany do zarabiania był już u progu kariery jako dwudziestokilkulatek. A tę zaczął spektakularnie – od pracy dla wielkich gwiazd paryskiego szyku: Elsy Schiaparelli, domu mody Paquin i Christiana Diora. Wraz z tym ostatnim współtworzył debiutancką i od razu przełomową dla mody XX w. kolekcję New Look z 1947 r. – Dior kiepsko mi jednak płacił, więc szybko od niego zwiałem – tłumaczył Cardin po latach. Zaledwie trzy lata później otworzył własną firmę.
Znaki rozpoznawcze pierwszych autorskich modeli? Geometryczne kształty i wycięcia – coś, czemu pozostał wierny do końca życia. W tamtej dekadzie powstał też m.in. cylindrowy w swojej formie płaszcz ze stójką oraz bubble dress, sukienka o balonowym kształcie – jedne z najsłynniejszych jego projektów.
Mówiono o nim: futurysta. Dziedzictwo mody jako takie średnio go bowiem interesowało; zainspirowany sztuką nowoczesną, rozwojem techniki i technologii, swoimi projektami kreślił sylwetkę przyszłości. W Paryżu początkowo to chwyciło.