Pierwszym odcinkiem tego rozpisanego na wiele kolejnych lat architektoniczno-urbanistycznego serialu stała się wystawa, jaką zorganizował znany marszand sztuki, ale i architekt Max Protetch. Poprosił on stu najbardziej wpływowych i znanych architektów, artystów i urbanistów, by przedstawili swoje wizje przyszłości miejsca, które na razie pozostawało wielkim, powoli sprzątanym, gruzowiskiem. Projekty przedstawiło ponad 50 zaproszonych i złożyły się one na otwartą w styczniu 2002 r. wystawę „New World Trade Center: Design Proposals”. Pomysł okazał się strzałem w dziesiątkę, a ekspozycja – frekwencyjnym hitem. Jak policzono, nigdy w przeszłości tak wiele osób nie zwiedziło żadnej wystawy w prywatnej galerii Nowego Jorku.
Równocześnie ekspozycja uświadomiła, z jak trudnym zadaniem przyjdzie zmierzyć się w kolejnych latach. Nie tyle w wymiarze logistycznym, co koncepcyjnym. Czy przywracać do życia Ground Zero, patrząc w przeszłość czy w przyszłość? Dowartościować funkcjonalność czy upamiętnianie? A nawet czy postawić na pustkę czy zabudowywać? Larry Silverstein, który był dzierżawcą WTC, więc z biurowców czerpał zyski, stwierdzał stanowczo, iż „Zaniechanie odbudowy byłoby tragedią. Dałoby terrorystom zwycięstwo, którego pragną”. Ale nie brakowało i takich, którzy przekonywali, że na ziemi, w którą wsiąknęło tak wiele krwi niewinnych ofiar, stawianie nowych biurowców byłoby daleko idącą nieprzyzwoitością. Można jednak było przewidzieć, że w patriotycznie sentymentalnym, ale też racjonalnie myślącym narodzie amerykańskim trzeba będzie znaleźć kompromis między magią dolara a należnym ofiarom hołdem. Gra szła bowiem zarówno o pamięć, jak i o 6,5-hektarową działkę w samym sercu jednego z najważniejszych miast świata.