Jak sam mówił, nie istniałby, gdyby nie POLITYKA, w końcu pracował w niej od 1958 r. Nie byłoby też POLITYKI bez Passenta. I chodzi nie tylko o niezliczone teksty, jakie napisał, ale o rolę, jaką odgrywał w tygodniku jako redaktor, sekretarz redakcji, zastępca redaktora naczelnego i jako jeden z najbardziej lojalnych kolegów, gorący patriota swojej gazety. Co przejawiało się również w tym, że do końca uczestniczył w życiu redakcji, znajdował wspólny język z coraz młodszymi dziennikarzami, dyskutował na kolegiach, zawsze żywy w swoich reakcjach, zawsze błyskotliwie dowcipny.
Nawet jeśli dwukrotnie wyjeżdżał, i to na kilka lat, za granicę, zawsze wracał do swojego pisma, jak do domu, do portu macierzystego – mówił. „Wróciłem, bo ja zawsze wracam”. Można więc powiedzieć, że biografia Passenta zespoliła się z POLITYKĄ, bo zaczynał w niej pisać jako 20-letni student ekonomii po uprzednim początku w „Sztandarze Młodych”. Tytuł ten opuścił po aferach politycznych cechujących początek „normalizującej”, czyli zamordystycznej polityki wczesnego Gomułki.
• • •
To był początek prawdziwej dorosłości człowieka, który niósł ze sobą wielki bagaż dramatycznych i tragicznych doświadczeń. Urodził się w 1938 r. w Stanisławowie, czyli na rok przed wybuchem wojny i przed nadchodzącym Holokaustem. „Od najmłodszych lat byłem pogodzony z tym, że nie mam rodziców, a właściwie że oni nie żyją, nie istnieją, że ich nawet nie pamiętam, że nie mam żadnej fotografii Matki, tylko jedno zdjęcie Ojca, które odzyskałem już jako człowiek dorosły w Paryżu” – opowiadał Janowi Ordyńskiemu.
Z trudem też pozbierał jakieś szczegóły z życia rodziców, czyli Bernarda Passensteina ożenionego z Izabelą Mitz (Mic), wiedział, że ojciec studiował agronomię w Paryżu, a matka była pielęgniarką.