Niektórzy z nas przestali potrzebować snu. Inni stali się jednoosobowymi centrami spedycyjno-logistycznymi, biurami pośrednictwa pracy, koordynatorami wolontariuszy, asystentami rodziny. Wszystko dla ponad miliona ukraińskich uchodźców, którzy w ciągu ostatnich dwóch tygodni przyjechali do Polski.
W godzinie próby stajemy na wysokości zadania, zjednoczeni jak nigdy, dajemy radę, dzielimy się tym, co mamy – tak teraz o sobie myślimy. Eksperci od pomocy humanitarnej i migracji apelują: oszczędzajcie siły! Pomaganie uchodźcom to nie sprint, to maraton. Do tego potrzebny jest skoordynowany system. Ale my na razie jeszcze ich nie słuchamy.
„Karetka i transport, przejście w Korczowej, na już!”
Aktywista Kajetan Jan Wróblewski, w gronie innych znajomych aktywistów związanych z Fundacją Otwarty Dialog oraz Strajkiem Kobiet, codziennie zajmuje się organizowaniem transportów z polsko-ukraińskich przejść granicznych. Ma bezpośrednie telefony do wszystkich koordynatorów dziewięciu punktów recepcyjnych, stworzonych na polecenie wojewodów i rozmieszczonych wzdłuż granicy. Gdy tylko któryś z nich dzwoni do niego z informacją, np.: „Mam 20 osób do Warszawy”, on od razu może powiedzieć: „Wysyłam samochody!”. Ma ich do dyspozycji ok. 30, z kierowcami gotowymi wyjechać choćby zaraz, aby w ciągu kilku godzin odebrać kogo trzeba.
Taka koordynacja na małą skalę lepsza jest niż żadna. Na pewno lepsza – według Wróblewskiego – od tego, co przy granicy działo się w pierwszy weekend wojny, gdy na przejścia ruszyły tysiące kierowców – pojedynczymi samochodami, prywatnymi busami albo autokarami firm transportowych. W jedną stronę wieźli zebrane po znajomych ciuchy i jedzenie, a w drugą chcieli zabierać wykończone wielogodzinnym staniem w kolejkach matki z dziećmi i rozwozić je po całej Polsce.