Schrony to taki temat, przed którym wszyscy próbują się teraz schronić. Jarosław Zwoliński z Biura do spraw Ochrony Ludności i Obrony Cywilnej zajmował się tą kwestią przez wiele lat. Rok temu przestał. Ale cała wiedza na temat schronów jakoś dramatycznie szybko z niego wyparowała. Nie wie, nie pamięta. Może kolega następca. Kolega następca cały czwartek, 17 marca, był na spotkaniu w sprawie schronów. Zaczęło się o godz. 10 i – jak stwierdziła sekretarka – pięć godzin minęło i końca nie widać. I to by nawet bardzo pasowało do schronów, których również nie widać. I nie dlatego, że są jakoś dramatycznie utajnione. Tylko po prostu większość z nich przestała istnieć już nawet na papierze.
W sprawozdaniu za 2010 r. szef Obrony Cywilnej Kraju zaraportował, że 2,3 proc. ludności kraju ma szansę na miejsce w schronie – czyli budowli o wysokim współczynniku odporności na przebijanie przez pociski, wyposażonej w wyjście ewakuacyjne, zbiornik na zapas wody pitnej, sanitariaty, urządzenie wentylacyjne i filtry powietrza. Kolejne 2,07 proc. może liczyć na tzw. schronienie – pomieszczenia ze wzmocnionymi stropami, bez udogodnień, systemu filtracyjnego i z prowizorycznym wyjściem awaryjnym, np. w postaci okna w przyziemiu budynku.
Tyle że dwa lata później za kontrolę obrony cywilnej wziął się NIK i nawet te żałosne procenty się nie ostały. W sprawozdaniu za 2018 r. na miejsce w schronie mogło liczyć 1,29 proc. ludności kraju. O czym ludność się nie dowiedziała. Choć raport nie jest tajny, to ten już do sieci nie został wrzucony. Jak ludności topniało, rządzącym miejsc w schronach przybywało. Ale to akurat jest wiedza klauzulowana.
Metro 2022
Kiedy na Kijów spadły pierwsze rosyjskie pociski, większość mieszkańców przekonała się, że i u nich schrony istnieją głównie na papierze.