Jak się robi ferie
Narty od spodu, czyli jak się robi ferie. Nie ma fajrantu, pracuje się już latem
Operator ratraka Sebastian Knebel mógłby o sobie powiedzieć: ekspert od sztruksu. Sztruks to produkt znajdującego się z tyłu ratraka freza i ostatni szlif nadawany trasie. Robi się go pod klienta, który wstaje skoro świt i jest pierwszy w kolejce, żeby zaznać przyjemności szusu po utwardzonym dywanie równoległych linii. Najpierw jednak, po całodziennej intensywnej eksploatacji narciarsko-snowboardowej, należy wykonać ratrakiem prace wstępne: zniwelować muldy, zebrać wały śniegu, sukcesywnie spychane przez zjeżdżających zwłaszcza na łukach trasy.
Jest niedziela, mniej więcej dwie godziny do północy, a Sebastian właśnie wjechał swoim ratrakiem na Golgotę, jedną z bardziej ambitnych tras zjazdowych w Polsce, która swą nazwę zawdzięcza czasom, gdy szczyrkowski ośrodek narciarski – u swego zarania inwestycja przedsiębiorstwa górniczego – nie dysponował ciężkim sprzętem zdatnym do uporania się ze stromizną tego stoku, wskutek czego muldy rosły tu bezkarnie.
Ratrak Sebastiana to ponad 12 ton żelaza wartego z grubsza cztery limuzyny klasy premium, naszpikowanego elektronicznymi bajerami oraz potężnego mocą 13-litrowego silnika, przeliczaną na 530 koni mechanicznych. Ale nawet takie stado potrzebuje pomocy. Sebastian zatrzymuje więc pojazd w górnej części stoku i zaczepia linę holowniczą do kotwy na skraju lasu. Wyciągarka ratraka ma uciąg 4,5 tony, co jest na wagę złota, gdy trzeba pchać pługiem pod górę hałdy śniegu, stoczone wcześniej przez narciarzy do podnóża.
Cyk, cyk, cyk
Niespełna 22 km tras w Szczyrk Mountain Resort (SMR) obsługuje sześć ratraków. Zmiana kończy się na ogół o drugiej, trzeciej nad ranem, chyba że akurat trafi się noc z obfitymi opadami śniegu, które przykryją sztruks, więc ślad trzeba kreślić ponownie.