Słownik polski
Polska na wyjątkowych zdjęciach Andrzeja Tobisa. Nie jest brzydka. Jest, jaka jest
JULIUSZ ĆWIELUCH: – W rubryce „Na własne oczy” często prezentujemy prace fotoreporterów, ale tym razem – wbrew pozorom – tak chyba nie jest.
ANDRZEJ TOBIS: – Nie zajmuję się reportażem. Kilkunastoletnia praca nad projektem „A–Z (Gabloty edukacyjne)” to praca artystyczna. Moim celem było zmierzenie się z rzeczywistością poprzez pokazanie skomplikowanej relacji między językiem a tym, co język opisuje. Odbiorca może oczywiście dostrzegać w tym całym zbiorze zdjęć jakiś zapis socjologiczny czy etnograficzny. Ale jest to dla mnie efekt uboczny, a nie główna motywacja. Efekty uboczne bywają oczywiście bardzo interesujące.
Próbuje mi pan wmówić, że Polska tak nie wygląda?
Próbuję powiedzieć, że kiedy 16 lat temu zacząłem robić ten projekt, moją ambicją nie było rozprawienie się z Polską. Zestawiam najbardziej znany mi język z najbardziej mi znaną rzeczywistością wizualną, czyli Polską. Jestem Polakiem, mówię po polsku i mieszkam w Polsce, więc siłą rzeczy jest to też opowieść o Polsce. Czytam tutejsze konteksty i ich wieloznaczność. Każde zdjęcie jest rejestracją pozbawioną mojej ingerencji i w tym sensie, rzeczywiście, może mówić coś o Polsce.
A ja mam wrażenie, że to jest taka artystyczna ostrożność ojca, który boi się, że dziecko zaczęło żyć własnym życiem.
Oczywiście jest prawdą, że artysta udostępniając efekty swej pracy, traci kontrolę nad swoim dziełem. Nie może go ani kontrolować, ani nie może obrażać się na odbiorcę, że ten czyta coś po swojemu, nadaje temu nowe znaczenia czy całkiem wykracza poza ramy projektu w swoich interpretacjach.
U pana ramą jest obrazowy słownik polsko-niemiecki, który stał się niejako generatorem treści.