JULIUSZ ĆWIELUCH: – Fajnie być pierwszym Polakiem w najbardziej prestiżowej agencji fotograficznej na świecie?
RAFAŁ MILACH: – Technicznie rzecz ujmując, jestem drugi. Pierwszym był David „Chim” Seymour, który razem z Robertem Capą, Henri Cartier-Bressonem i George’em Rodgerem założyli w 1947 r. agencję Magnum Photos.
David Seymour to rzeczywiście bardzo polskie nazwisko.
„Chim” urodził się Warszawie. Jego ojciec był wydawcą prasy w jidysz. Z Polski wyjechał dosyć szybko, ale nawet na stronie agencji ma, że był American Polish.
To skrócę pytanie: fajnie być w Magnum?
Fajnie. Magnum daje mi większą widzialność. Moja relacja z agencją to rodzaj symbiozy. Oni potrzebują świeżej krwi, nowego spojrzenia. Ja zyskałem dostęp do platformy o globalnym zasięgu. Szczerze mówiąc, to jestem zdziwiony, że zostałem tam zaproszony.
Mnie się wydawało, że zawsze chciałeś tam być?
W Magnum? Nie. Lata temu marzyło mi się, że będę pracował dla „Time Magazine”. Nawet pojechałem na spotkanie do nowojorskiej redakcji, ale wówczas nic z tego nie wyszło. W moim życiu często jest tak, że jak coś zaplanuję, to wychodzi na opak. Co rodzi rozczarowanie, a później okazuje się, że wychodzi mi to jednak na dobre. Fotografem też nie planowałem zostać.
Zmusili cię?
Z przymusu musiałem zaliczyć zajęcia z fotografii na ASP w Katowicach, gdzie studiowałem grafikę. Z aparatem wcześniej nie miałem kontaktu. Chciałem projektować plakaty.
Większość studentów po prostu zalicza te zajęcia i szybko o tym zapomina.
A u mnie kliknęło. Miałem świetnego pierwszego mentora, nieżyjącego już dokumentalistę Piotra Szymona.