Aleksandra Żelazińska
21 listopada 2017
Religia młodych
Wiara z wyboru
Czy młodzi ludzie w coś wierzą i czy to prawda, że są mniej religijni niż starsze pokolenia.
Żadne prognozy nie wskazują, żeby religie w bliższej czy dalszej perspektywie miały zniknąć, za co mieliby odpowiadać głównie ludzie młodzi. Jeśli za punkt odniesienia przyjąć rok 2050, tak jak czynią uczeni różnych dyscyplin, to wiara nadal będzie istotną sferą życia. I choć ci sami naukowcy nie mają dla świata dobrych wieści – przybędzie ludzi, wyginie znaczna część dzikich zwierząt, roztrwonione zostanie jeszcze więcej naturalnych zasobów planety – to na zmierzch największych dziś wyznań się nie zanosi.
Żadne prognozy nie wskazują, żeby religie w bliższej czy dalszej perspektywie miały zniknąć, za co mieliby odpowiadać głównie ludzie młodzi. Jeśli za punkt odniesienia przyjąć rok 2050, tak jak czynią uczeni różnych dyscyplin, to wiara nadal będzie istotną sferą życia. I choć ci sami naukowcy nie mają dla świata dobrych wieści – przybędzie ludzi, wyginie znaczna część dzikich zwierząt, roztrwonione zostanie jeszcze więcej naturalnych zasobów planety – to na zmierzch największych dziś wyznań się nie zanosi. Historia zresztą dowodzi, że im cięższe czasy i bardziej apokaliptyczne wizje przyszłości, tym większe wzmożenie religijne. Bo religia – jak się sądzi – nie tylko umieszcza człowieka w szerszym kontekście, ale też sprawia, że życie wydaje się znośniejsze i ma jakiś wyższy cel. Czy zatem pogłoski o postępującej sekularyzacji na całym ziemskim globie okazały się przesadzone? I tak, i nie. Badania Pew Research Center z 2015 r. wskazują, że w połowie XXI stulecia najpowszechniejsza nadal będzie wiara chrześcijańska. Ale to wyznawców islamu będzie przybywać szybciej, niż będzie rodzić się ludzi. Chrześcijanie i muzułmanie w 2050 r. mają razem stanowić trochę ponad 60 proc. populacji. Pierwszy raz w naszych dziejach pod względem liczebności ci drudzy (2,8 mld) niemal dogonią tych pierwszych (2,9 mld). Na takie proporcje pracują dziś właśnie najmłodsze pokolenia. Paradoksalnie to także wśród nich przybywa wierzących-niewierzących, w angielszczyźnie określanych mianem nones. Osób, które albo w nic nie wierzą, albo trudno je jakkolwiek zaszufladkować, z prostej przyczyny: same nie chcą się określić. Jeszcze jedną względnie nową grupę społeczną tworzą nonverts, czyli osoby, które były wychowywane w konkretnej wierze, ale z biegiem lat i doświadczeń zdecydowały się od niej odwrócić – i w ogóle wyrugować sferę religijną ze swojego życia. Wątpię Stosunek ludzi do religii bardzo się zmienił w ostatnich dekadach. Dla wielu młodych kluczowe jest dzisiaj nie tylko to, w co się wierzy, ale i to, w jaki sposób się tę wiarę odkrywa, jak się samodzielnie do niej dochodzi i jak ją praktykuje. Liczy się świadomość wyboru, a nie recytowanie pacierza i uczestnictwo w obrzędach, bo „tak należy”. Poszukiwanie i określanie własnego miejsca w obrębie dowolnego wyznania, a nie ścisłe trzymanie się doktryny. To nowość i zarazem trend globalny. Sporą rolę odegrał tu rzecz jasna internet – źródło informacji, dotyczących również religii, do których do niedawna mieli dostęp tylko bywalcy bibliotek, duchowni, akademicy, ludzie dobrze wykształceni, lepiej sytuowani itd. Kiedyś o przynależności religijnej decydowały więc – mówiąc ogólnie – głównie dwa względy: geografia i geny. Wierzący rodzic prowadził dziecko do świątyni – kościoła, cerkwi, meczetu – i oswajał je z zasadami takiej, a nie innej religii. Zasady te, przekazywane zwykle z pokolenia na pokolenie i osadzone w konkretnej tradycji kraju czy regionu, utrwalało się poprzez obyczaje, sakramenty, święta, ale i powszechną edukację. Model ten, choć nadal w głównym nurcie popularny, powoli przestaje obowiązywać. Religia staje się kwestią wyboru, a nie przymusu albo przypadku. Coraz częściej jest sprawą raczej indywidualną niż kolektywną. Jak mówią naukowcy: rzadziej jest czymś, co się dziedziczy, wynosi z domu rodzinnego i przekazuje potomstwu. W Polsce też to widać. Młodzi rodzice nie zawsze decydują się ochrzcić swoje dzieci. Niczego im nie narzucają, bo chcą, żeby same wybrały, nawet w odległej przyszłości i po latach poszukiwań. Z tej przyczyny regularnie wracają postulaty, żeby szkoła była świecka, etyka dostępna, a katecheza – nieograniczana do kanonów wiary rzymskokatolickiej i nieobowiązkowa. Trudno nie wierzyć w nic Zresztą młodzi zdają sobie sprawę – lepiej niż starsze pokolenia – z tego, że ani chrzest, ani stuprocentowa frekwencja na lekcjach religii nie czyni z człowieka od razu pobożnego katolika. I na odwrót: odmowa partycypacji w konkretnych religijnych obrzędach nie świadczy wprost o bezbożności, a już tym bardziej o braku kręgosłupa moralnego. Sfera duchowa jest dla nich dużo bardziej zniuansowana. W obszernym raporcie amerykańskiego miesięcznika „The Atlantic”, publikowanym w odcinkach pod zbiorczym tytułem „Choosing My Religion” (co, jak się zdaje, jest wymownym odwróceniem tytułu piosenki „Loosing My Religion” zespołu R.E.M.), czytamy, że wybierając wyznanie spośród różnych opcji, młodzi ludzie nieco je dla siebie modyfikują. Naginają ścisłe reguły – zapisane np. w katechizmie – bo w ich ocenie nie pasują do zastanej rzeczywistości i do indywidualnych potrzeb współczesnego człowieka. Dla przykładu: z jednej strony hierarchowie Kościoła katolickiego uznają tzw. czynny homoseksualizm za grzech. Z drugiej – przybywa „tęczowych wierzących”, którzy czują się związani z Bogiem i żądają od kościelnych instytucji pełnej akceptacji. W tym kontekście nie dziwi, że wiele konserwatywnych krajów – jak Irlandia, ale Polska już nie – legalizuje małżeństwa homoseksualne. Autorzy raportu doszli do wniosku, że zasad wiary nie łamie się tylko z przekory czy wygody. Po prostu – mówią – mieszanie się kultur, spowodowane migracjami ludzi na świecie, otwiera oczy na różne modele praktykowania religii w codziennym życiu. Młodzi wybierają więc takie, które są im bliższe. Bywa, że w ogóle zmieniają wyznanie, odwiedzają inne sanktuaria niż te, z którymi byli oswajani jako dzieci, zmieniają otoczenie. Stąd liczne, bezprecedensowe w dziejach przypadki konwersji. Z obliczeń Kevina Brice’a, badacza z University of Wales Trinity Saint David, wynika, że ok. 5 tys. Brytyjczyków rocznie przyjmuje islam. Szacuje się, że w USA przez ostatnie 10 lat grupa wyznawców tej religii wzrosła z 2,4 do 6 mln. W Polsce, która uchodzi za jednowyznaniową (zdeklarowani katolicy to 93 proc. polskiego społeczeństwa – wskazują dane GUS), takich konwersji jest rocznie kilkadziesiąt. Polacy wybierają judaizm, islam, buddyzm albo w dorosłym życiu decydują się na chrzest i przyjęcie religii katolickiej. Z tej przyczyny autorzy „The Atlantic” studiują nie tyle przynależność religijną, ile „brak jednoznacznej przynależności”. Ludzie urodzeni po 1980 r. nie przyjmują – nomen omen – wiary na wiarę, ale ją testują. Badania wskazują ponadto, że stabilizacja w tym względzie (czyli decyzja, czy się wierzy i w co) przychodzi razem ze stabilizacją życiową, społeczną – zwłaszcza po ślubie albo narodzinach dziecka. Trudno wierzyć w coś Szybki i łatwy dostęp do informacji oraz większe możliwości ich weryfikowania miały się okazać – zdaniem różnych proroków – największymi wrogami religii jako takiej. Bo zderzały prawdy rozumu z prawdami objawionymi w świętych księgach, pełnych treści transcendentnych, symbolicznych, wręcz baśniowych. Młodzi, lepiej wykształceni niż ich rodzice i dalsi krewni, mieli dać świadectwo triumfu zdrowego rozsądku i racjonalności nad jakimkolwiek zabobonem, a w konsekwencji odwrócić się od religii, która co do zasady nie ma naukowych podstaw. Okazało się tymczasem, że ogromne zasoby wiedzy, do których młodzi mają dziś tak prosty dostęp, wcale wiary nie wykluczają. W pierwszej kolejności właśnie dlatego, że informacje płyną zewsząd szerokim strumieniem i coraz trudniej odsiać fakty od kłamstw. Dogmaty wiary – niejako w opozycji – w obliczu rozmywających się wartości są aż nadto czytelne, zero-jedynkowe i nadal mogą służyć za drogowskaz. W ostatnich latach karierę robi termin postprawda, a gdzieś na jego marginesie dużo się mówi o kryzysie tożsamości, wewnętrznym konflikcie polegającym na tym, że nie wiadomo, jaką rolę społeczną przyjąć, kim się jest, do jakiej grupy zaliczyć. Identity, czyli tożsamość, twórcy słownika Dictionary.com wybrali na wyraz najtrafniej opisujący rzeczywistość 2015 r. – ze względu na obsesję, aby tę tożsamość dookreślić, ale i ze względu na rozziew między wizerunkiem kreowanym w wirtualnym świecie a tym, co człowiek reprezentuje sobą poza internetem. Prawdy o sobie można dociekać na różne sposoby. Psychologowie wskazują, że i wiara może być takim narzędziem – istotnym komponentem tożsamości, moralnym kompasem, kompletnym instruktażem, jak się zachować, odnosić do ludzi i świata. Daje poczucie przynależności do większej wspólnoty i cenne przekonanie, że życie nie kończy się wraz ze śmiercią. Znajduje tu zastosowanie słynna w psychologii Teoria Opanowania Trwogi Jeffa Greenberga, Sheldona Solomona i Thomasa Pyszczynskiego, opracowana jeszcze w latach 80. W jej świetle człowiek, jako przypuszczalnie jedyna istota świadoma swej śmiertelności, szuka zaczepienia w sferze sacrum, żeby tę świadomość łatwiej znieść i żeby lęk przed śmiercią go nie paraliżował. Psycholog Félix Neto z uniwersytetu w Porto w licznych pracach na temat korzyści płynących z religijności wymienia ponadto zadowolenie z relacji z innymi ludźmi, bliskich związków romantycznych i… z życia seksualnego. Seks staje się bowiem aktem mistycznym i wzniosłym, służy czemuś więcej niż zaspokojeniu popędów i zacieśnia więzy. Socjolog Sheelagh Strawbridge dorzuca do tego ogólną zmianę trybu życia: z jego badań wynika, że osoby, które regularnie udają się do świątyń, mają mniejsze tendencje do wpadania w nałogi (alkoholizm i papierosy), chętniej dbają o ciało, ćwiczą, są w lepszej kondycji. Niepewność czasów szczególnie więc sprzyja religijności. I w Polsce to wzmożenie widać: tegoroczna inicjatywa Różaniec do Granic przyciągnęła według różnych szacunków od 100 do 200 tys. osób. Kilkadziesiąt tysięcy młodych wiernych bierze co roku udział w Lednicy, całodobowym spotkaniu przed słynnym ołtarzem w kształcie ryby. Każdego lata Polacy pielgrzymują na Jasną Górę. Na co dzień „stają do walki z samym sobą”, włączając się do akcji „Nie wstydzę się Jezusa”. Rzecz polega na tym, żeby być ze swoją wiarą bardziej widocznym dzięki brelokom z ewangelicznym cytatem na odwrocie: „Kto się Mnie zaprze przed ludźmi, tego zaprę się i Ja przed moim Ojcem”. Moda na wiarę ma zapobiec jej osłabieniu. Badania dowodzą zarazem, że młodzi nie odwracają się od religii dlatego, że nie da się jej obronić naukowo, lecz dlatego, że nie zaradza nieszczęściom. Wzmożenie religijne w zderzeniu z życiowym doświadczeniem okazuje się czasem przejściowe i powierzchowne. Od ortodoksji do obojętności nie jest tak daleko. Bodźcem, żeby obrać ten kierunek, może być jedno ekstremalnie stresujące doświadczenie, np. choroba nowotworowa bliskiej osoby albo rozwód rodziców. Ukrywam Głosy, że religie w ogóle wkrótce znikną, słychać już od ponad stulecia – ocenia w przybliżeniu „The Atlantic”. Nic takiego się nie stało, mimo że okrucieństwa pierwszych dekad XX w., z dwiema wojnami na pierwszym planie, podważyły sens wiary w jakąkolwiek wyższą instancję. „Zdolny do refleksji chrześcijanin wie, że w Auschwitz umarł nie żydowski naród, lecz że umarło chrześcijaństwo” – uważał Elie Wiesel, amerykański pisarz węgiersko-żydowskiego pochodzenia, laureat Pokojowej Nagrody Nobla. Po wpisaniu do przeglądarki hasła „Gdzie był Bóg” Google automatycznie uzupełnia: „podczas Holocaustu”, „podczas wojny”, „w Smoleńsku”. Można by dopisać: podczas zamachów terrorystycznych, katastrof ekologicznych, w obliczu epidemii chorób i innych współcześnie dziejących się dramatów. Ot, jeszcze jeden paradoks wiary – jeśli trudno coś objąć rozumem i racjonalnie wytłumaczyć, to religia daje nadzieję, że życie, łącznie z bezmiarem okrucieństwa i cierpienia, jest po coś. Młodych, podejrzewanych niekiedy o cynizm i bezbożność, dotyczy to tak samo. Pod płaszczykiem tego cynizmu ukrywa się czasem poczucie zagubienia. Pięknie to pokazuje jeden z najciekawszych seriali ostatnich lat, „The Leftovers” (Pozostawieni). Gdy z planety znika bez śladu i przyczyny 2 proc. ziemskiej populacji, bliscy zaginionych muszą się z tym jakoś uporać. Część z nich wstępuje do sekty, twierdząc, że nagłe zniknięcie dużej liczby ludności to kara boska za niemoralność i zło. Serialowych członków sekty dało się rozpoznać po białych szatach i nieodłącznych papierosach w ustach. W świecie niefikcyjnym trudniej o bezbłędną identyfikację osób, które wierzą w coś konkretnego, od teorii spiskowych począwszy, na wyznawcach konkretnych religii skończywszy. Proszę się rozejrzeć wśród swoich młodych znajomych, 20-, 30-latków – niełatwo bez cienia wątpliwości stwierdzić, z którą religią jest im po drodze (jeśli w ogóle). Czy chodzą co niedziela do kościoła, modlą się, spowiadają? Decydują się na ślub z pobudek religijnych czy też dlatego, że tak każe obyczaj? Oczywiście część osób wysyła światu dość czytelny komunikat: nosi różaniec na palcu, szkaplerz na szyi, uczestniczy w nabożeństwach i jasno deklaruje, w co wierzy. Ale znakomita część nie robi tego wcale. W Polsce prowadzi się jeszcze statystyki, GUS pyta rodaków o ich deklaracje religijne, stosowne dane publikuje Instytut Statystyki Kościoła Katolickiego. W USA czy Wielkiej Brytanii takich informacji nikt oficjalnie nie gromadzi, chyba że na użytek badań i anonimowo, bo sfera duchowa to sfera prywatna. – Jak się zachować? Po czterech latach znajomości wyszło na jaw, że Kate jest świadkiem Jehowy! – dziwi się Joanna, która jakiś czas temu przeniosła się za ocean. Takich zdziwień jest coraz więcej, jak wynika z opowieści publikowanych na łamach zagranicznej prasy: Miriam (29 lat) urodziła się w żydowskiej rodzinie, ale czuje się agnostyczką. Co nie zmienia faktu, że uwielbia przebywać w synagogach. Kyle (27 lat) był wychowywany na chrześcijanina, ale nosi tatuaż z bluźnierczym, zdawałoby się, napisem „zbawiony od krzyża” po łacinie. Czyż to nie mylące? Szukam Przynależ
Pełną treść tego i wszystkich innych artykułów z POLITYKI oraz wydań specjalnych otrzymasz wykupując dostęp do Polityki Cyfrowej.