Ja My Oni

Płynne płcie

Płynne płcie, czyli czym się różnią męskie i żeńskie ego

Shutterstock
Dr Bogna Bartosz o różnicach pomiędzy kobiecym a męskim ego.
Dr Bogna BartoszBartek Sadowski Dr Bogna Bartosz

Artykuł ukazał się w „Ja My Oni” tom 30. „Do czego nam ego”. Poradnik dostępny w Polityce Cyfrowej i w naszym sklepie internetowym.

***

Anna Dobrowolska: – Wyniki badań amerykańskich psychologów Davida Dunninga z Cornell University i Joyce’a Ehrlingera z Washington State University wskazują, że statystycznie samoocena i poczucie własnej wartości są u kobiet nieco niższe niż u mężczyzn. Z czego to wynika?
Bogna Bartosz: – Kobiety mają w życiu do spełnienia inne zadania niż mężczyźni – w tym przekonaniu wciąż jeszcze zakotwiczają ludzi otoczenie, szkoła, media. I to działa jak samospełniające się proroctwo. Gdy dziewczynkom mówi się np., że z języka polskiego są lepsze niż z matematyki, to bardziej przykładają się do przedmiotów humanistycznych i rzeczywiście są z nich lepsze. To samo dzieje się z chłopcami, których przekonuje się do nauk ścisłych. Tymczasem badania psychologiczne nie potwierdzają różnic, jeżeli chodzi o zdolności matematyczne przynajmniej do 10. roku życia. Kiedy ludzie trafiają do pracy, stykają się z – podzielaną powszechnie bez względu na płeć – opinią, że mężczyznom można powierzyć bardziej odpowiedzialne zadania, że lepiej sobie radzą jako menedżerowie i że ich praca jest godna wyższego wynagrodzenia. Te społecznie konstruowane modele kobiecości i męskości wpływają w ogromnym stopniu na ego kobiet i mężczyzn.

Czy zatem można powiedzieć, że ego ma płeć?
Myślenie w takich kategoriach jest zakorzenione w przekonaniu o antynomii osobowości kobiet i mężczyzn – bardzo atrakcyjnym, bo tworzącym uproszczony, a więc ułatwiający funkcjonowanie, obraz rzeczywistości. Określenie męskości i kobiecości jako dwóch przeciwległych biegunów ma oczywiście w psychologii swoją tradycję – naturalistyczną koncepcję Freuda rozbudowaną później przez jego uczniów i uczennice. Jednak we współczesnych opracowaniach nie dokonuje się już tak wyraźnego rozróżnienia.

Wciąż jednak łatwiej przylepiać etykietki.
Definiować siebie i innych, posługując się w znacznym stopniu tzw. tanimi zmiennymi, czyli kryterium płci, ale też wieku czy statusu społecznego. Tworzyć pewien stygmat, który pozwala daną osobę „czytać” i w określony sposób rozumieć jej zachowania. Spójrzmy na nadużywanie alkoholu przez kobiety i mężczyzn: to samo zachowanie, a interpretacja radykalnie odmienna. Podobnie rzecz ma się z doświadczeniem seksualnym czy z przejawami agresji.

Więc o wszystkim decydują tu kwestie kulturowe?
Geert Hofstede, holenderski psycholog społeczny, podzielił kultury m.in. na kobiece i męskie. Wskazał, że w takich krajach, jak Dania, Finlandia, Holandia, Norwegia czy Szwecja, niezwykle istotne są wartości stereotypowo przypisywane kobietom, czyli orientacja na innych ludzi, przekonanie, że pracuje się po to, żeby żyć, a nie żyje się po to, żeby pracować, przykładanie wagi do relacji interpersonalnych czy kompromisu jako sposobu rozwiązywania konfliktów. Wskazywał m.in. w książce „Masculinity and Femininity: The Taboo Dimension of National Cultures”, że w tych kulturach mamy do czynienia ze zdecydowanie większą liberalizacją i akceptacją np. wczesnej inicjacji seksualnej kobiet, przejmowania opieki nad dziećmi przez mężczyzn. Inaczej jest zaś w kulturach męskich (do których zaliczył m.in. USA, Austrię, Włochy), gdzie mężczyźni są odpowiedzialni za to, żeby realizować cele i zarabiać na utrzymanie rodziny, a kobiety zajmują się domem. Tam zachowania odmienne od typowych, przypisywanych danej płci, są od razu kwestionowane i negatywnie oceniane. Kobiety, które np. opuszczają męża, rodzinę, są w swoim środowisku w większym stopniu piętnowane niż w Holandii czy Szwecji.

Dziś coraz więcej kobiet wchodzi w stereotypowo męskie role – odnoszą sukcesy na wielu polach, mają wysokie poczucie własnych dokonań i wartości. Mówi się o nich „samice alfa”. Nie jestem przekonana, czy to komplement.
„Samcem alfa” nazywa się osobniki silne, prowadzące stado, zdecydowane, zorientowane na osiągnięcie celu, co jest zgodne ze stereotypem, w którym nastawienie na sukces i pewność siebie są cechami przypisywanymi mężczyznom. Jeśli tak zachowuje się kobieta – stereotypowo łagodna i delikatna – pojawia się problem. Niektóre mogą być wewnętrznie rozdarte: z jednej strony świetnie sobie radzić w „męskiej skórze”, a z drugiej próbować się odnaleźć w świecie kobiecości, relacji, ciepła, życzliwości. Dlatego dzisiaj kluczowym elementem budowania swojego ego poza stereotypami płci jest realizacja zaproponowanego przez amerykańską psycholożkę Sandrę Ruth Lipsitz Bem modelu androgynii psychicznej.

Na czym on polega?
Na tym, że człowiek buduje swoje ego w oparciu o cechy przypisywane w naszej kulturze zarówno kobietom, jak i mężczyznom. Czyli bez względu na płeć biologiczną może rozwijać w sobie empatię, ciepło, troskę, a jednocześnie pewność siebie i orientację na realizowanie zadań. Sandra Bem kontynuowała myśl Junga o łączeniu dwóch pierwiastków Animy i Animusa, pokazując, że dzisiejszy świat wymaga pewnej elastyczności, uruchamiania różnych wzorców postępowania. Twierdziła także, że model kobiecej i męskiej tożsamości, bliski czy tożsamy z tradycyjnymi wzorcami kobiecości i męskości – jeśli jest zgodny z autonomicznymi, nienarzuconymi przez innych wyborami – jest prawidłowy.

Wierzy pani w realizację tej koncepcji? Stereotypy nie okażą się silniejsze?
Współczesny świat wymaga od ludzi elastyczności. Stereotypy jednowymiarowo definiujące kobiecość i męskość powinny być ujawniane – pokazywanie konsekwencji, do których prowadzą, jest szansą, by ludzie mogli budować zdrowe ego. Sandra Bem podkreślała, i ja też jestem orędowniczką tego przekonania, że jeśli zamknięcie człowieka w ramach wąsko definiowanej kobiecości albo męskości ogranicza jego wybory, decyzje lub możliwość realizowania siebie, to może okazać się zgubne. Ale wyzwolić się z ograniczeń narzuconych przez społeczne konstrukty nie jest łatwo. Jest też jednak druga strona tego zjawiska, która dotyka kobiety. Istnieje silny nacisk społeczny na to, by realizowały się w życiu zawodowym. Te, które świadomie podejmują decyzję o posiadaniu rodziny i chcą pozostać z dziećmi w domu, odczuwają zatem dyskomfort. Można powiedzieć, że mamy do czynienia z paradoksem – model androgynicznego ego jest atrakcyjny, ale jednocześnie deprecjonuje w niektórych środowiskach inne modele. A chodzi o to, by kulturowe, stereotypowe ramy płci nie zamykały ludzi na różnorodność i nie ograniczały ich ego.

Wróćmy na chwilę do mężczyzn. Kiedy do internetowej wyszukiwarki wpiszemy hasła „ego” i „mężczyzna”, od razu wyskakuje nam mnóstwo stron, na których można poczytać o „urażonej męskiej dumie” czy „skrzywdzonym męskim ego”. Dlaczego w ten sposób nie myśli się o ego kobiet?
Bo nadal męskie ego jest stawiane ponad kobiecym. Mężczyźni nie tylko oczekują, że to inni będą się starać, by go nie urazić, ale budują je w oparciu o siłę i pozycję potwierdzaną społecznymi ocenami. I np. pozycją zawodową. Z prowadzonych przeze mnie badań wynika, że z utratą pracy kobiety radzą sobie lepiej, bo są najczęściej jednocześnie zaangażowane w jeszcze inne zadania i relacje. Mężczyźni w większości tracą podstawę, na której budowali swoje ego. Nadawanie wyższej wartości ich pracy, wyższe zarobki, i to – według GUS – w każdej grupie zawodowej, prowadzą do trudniejszej psychologicznie i społecznie sytuacji bezrobotnych mężczyzn niż kobiet. Co więcej – w odróżnieniu od kobiet – ich bezrobocie jest społecznie znacznie mniej akceptowane. Potwierdzają to choćby wyniki badań prezentowane już w 2008 r. przez uznanych amerykańskich socjologów – Claire. M. Renzetti i Daniela J. Currana w książce „Kobiety, mężczyźni, społeczeństwo”.

Czyli po prostu podstawy męskiego ego są dość kruche?
Tak. Nawet jeśli mężczyźni mają wysokie poczucie własnej wartości, a jednak okaże się, że inni nie potwierdzają tego przekonania, to konstrukcja zaczyna się mocno chwiać. Płynie z tego nauka, że jednak w większym stopniu należy dbać o to, by poczucie własnej wartości budować w oparciu o względnie stabilne przekonania o sobie, poparte wynikami konkretnych działań, np. dowodzących, że człowiek jest w stanie poradzić sobie w różnych trudnych sytuacjach. Ostatnio słuchałam wywiadu z Madonną, która wyznała, że chciałaby uwolnić się od myślenia o sobie kategoriami innych ludzi. A przecież to kobieta o mocnym i stabilnym ego. Sądzę więc, że patrzenie na siebie oczami innych jest charakterystyczne dla wszystkich ludzi, i nawet w większym stopniu mężczyzn.

Nie jest im łatwo się do tego przyznać?
Nie jest. Bo takie odsłonięcie siebie i przyznanie się do słabości tym bardziej narusza podstawy ego. Nasza kultura przyzwyczaiła do tego, że to kobiety mówią o swoich słabościach i dzięki temu lepiej sobie radzą z emocjami. Dodatkowo jest przyzwolenie społeczne na to, że kobieta jest słabsza, że może jej coś nie wyjść. Niemal wszystkim mężczyznom jest dzisiaj bardzo trudno budować swoją tożsamość. A co dopiero mają powiedzieć ci, którzy zarabiają mniej od kobiet? Albo ci, których partnerki zajmują wyższe stanowiska w pracy? W przeszłości takich sytuacji raczej nie było.

Kobietom powinno być łatwiej?
Jeśli chodzi o radzenie sobie z sytuacjami stresowymi – tak. Przyglądając się statystykom mówiącym o liczbie samobójstw zarówno w Polsce, jak i na świecie, np. Światowej Organizacji Zdrowia (WHO), widać, że częściej życie odbierają sobie mężczyźni. W mniejszym stopniu niż kobiety dzielą się oni emocjami, a te kumulując się, doprowadzają także do różnego rodzaju problemów natury somatycznej.

O ile model kobiecego ego zmierza do czerpania z wzorców płci przeciwnej, o tyle mężczyźni nie bardzo wiedzą, jak czerpać z wzorca kobiecości i jak budować swoje ego poza szablonem typu: siła, pewność siebie, zdecydowanie, kariera, pieniądze. Kobiety też nie są tu bez winy: z jednej strony oczekują, żeby mężczyźni byli panami sytuacji i żeby to ich ego było silne, a z drugiej strony chcą, żeby byli ciepli i opiekuńczy, potrafili się zająć domem i mówili o swoich emocjach.

Skoro brakuje wzorców, łatwo pogubić się w nadmiernych oczekiwaniach, a utrwalone role nie przystają do naszych czasów, to jak ludzie będą sobie z tym wszystkim radzić?
Sądzę, że powstawać będzie coraz więcej modeli, poza tymi androgynicznymi, w których i kobiety, i mężczyźni będą próbowali się odnaleźć. Moje obserwacje i doświadczenia pokazują, że dziś cała trudność polega na tym, że wielu ludzi nie zastanowia się nad tym, kim są i co jest fundamentem ich ego. Jeśli się tego nie nauczą, a znaczące dla nich osoby będą dostarczać im sprzecznych komunikatów, to prawdopodobnie będą potrzebowali pomocy psychologów. Bez niej sobie nie poradzą.

ROZMAWIAŁA ANNA DOBROWOLSKA

***

Rozmówczyni pracuje w Instytucie Psychologii Uniwersytetu Wrocławskiego. Zajmuje się m.in. kulturowymi, społecznymi oraz indywidualnymi uwarunkowaniami tożsamości kobiet i mężczyzn oraz znaczącymi doświadczeniami autobiograficznymi w konstruowaniu kobiecej i męskiej tożsamości. Pod jej redakcją ukazały się książki „Kobiecość i męskość. Komunikacja, relacje, społeczeństwo” oraz „Wymiary kobiecości i męskości. Od psychobiologii do kultury”. Jest także autorką artykułów m.in. „Między teorią a telenowelą: wybrane konteksty psychologiczne relacji między kobietami a mężczyznami” i „Jak mówią mężczyźni? Jak mówią kobiety? wybrane konteksty kobiecego i męskiego stylu porozumiewania”.

***

Premia za 180+

Męskie ego może cierpieć z powodu niskiego wzrostu. Socjolog Saul Feldman z Case Western Reserve University w Cleveland wskazuje, że w społeczeństwie amerykańskim na każdym kroku dyskryminuje się niskich, a gloryfikuje wysokich. Badania prowadzone przez polskich psychologów przemawiają za tym, że również nad Wisłą mężczyźni otrzymują premię za wysoki wzrost. Naukowcy są też zgodni w tym, że wpływa on na:

• wysoki status – rośli mężczyźni na ogół zarabiają więcej (pierwsza pensja absolwentów Uniwersytetu Pittsburskiego mierzących ponad 180 cm była o 12 proc. wyższa od tej, którą dostawali ich „krótsi” koledzy), łatwiej im o zatrudnienie (w przeprowadzonym w 1969 r. przez Krentza studium 72 proc. badanych wybierało kandydata, który mierzył 185 cm, a nie 165 cm);

• karierę polityczną – w XX w. proporcja zwycięstw w amerykańskich wyborach prezydenckich wyższych kandydatów nad niższymi wyniosła – 22:3. Thomas J. Young i Laurence A. French po porównaniu danych stwierdzili też, że uznani za najlepszych prezydentów Lincoln, Roosevelt, Washington i Jefferson mogli poszczycić się średnią wzrostu 189,5 cm, podczas gdy określeni jako najgorsi Johnson, Buchanan, Nixon, Grant i Harding – 179,8 cm;

• powodzenie u kobiet – i to zarówno w kontekście prywatnym, jak i zawodowym. William Graziano z University of Georgia, Thomas Brothen oraz Ellen Berscheidn z University of Minnesota przeprowadzili badania, z których wynika, że panie zdecydowanie preferują mężczyzn wysokich (188–193 cm), ewentualnie średniego wzrostu (175–180 cm). Interesujące badania dotyczące odbioru przez kobiety w wieku 19–22 lat niskich i wysokich mężczyzn przeprowadził zmarły niedawno prof. Andrzej Szmajke, psycholog społeczny z Uniwersytetu Opolskiego. Wykorzystał zdjęcia mężczyzny na tle siatki wzrostu (poziome linie co 5 cm) wykonane tak, że mierzył on 168, 181 lub 195 cm i określił go jako 21-letniego studenta politechniki, interesującego się turystyką, informatyką i literaturą s.f., mieszkającego w akademiku. Badane miały za zadanie ocenić chłopaka na 11-stopniowych skalach z biegunami opisanymi jako: energiczny–ślamazarny, miły–odpychający, stanowczy–niezdecydowany, brutalny–delikatny, wyrachowany–prostolinijny, konformistyczny–niezależny, silny–słaby fizycznie, zahartowany–męczliwy. Ponadto oceniały wzrost mężczyzny: od 1 (niski) do 11 (wysoki), a także szacowały, jakim powodzeniem cieszy się u kobiet (od 1 – brak, do 11 – duże). Uczestniczkom niski mężczyzna jawił się jako mniej energiczny, stanowczy, niezależny, zahartowany oraz wysportowany, a także słabszy fizycznie od wyższych. Spostrzegały go też jako bardziej prostolinijnego i delikatnego. Uznały jednocześnie, że na największe powodzenie u kobiet może liczyć jegomość najwyższy.

Nic więc dziwnego, że niscy chcą za wszelką cenę dodać sobie wielkości. Niestety, najczęściej ma to opłakane skutki. Historyczka i antropolożka dr Monika Milewska, autorka książki „Bogowie u władzy”, podkreśla, że większość dyktatorów łączy niski wzrost. Stalin, Mussolini i Napoleon nie mieli więcej niż 168 cm. Hitler był średniego wzrostu.

Dr Milewska zauważa, że tyrani najczęściej są mocno zakompleksieni. Do władzy wyniosło ich m.in. poczucie bycia gorszym i słabszym. Dlatego otaczają się miernotami. Na takim tle ich „boskość” silniej emanuje. Przecież nikt, przynajmniej w przenośni, nie może wyrastać ponad nich. Rządzący współcześnie Rosją, określany mianem cara, Władimir Putin ma 168 cm, a Jarosław Kaczyński zalicza się do najniższych polskich polityków. GRZEGORZ GUSTAW

Ja My Oni „Do czego nam ego” (100131) z dnia 14.05.2018; Ego dla bliskich; s. 64
Oryginalny tytuł tekstu: "Płynne płcie"
Reklama
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną