Ja My Oni

Jak traumy z dzieciństwa wpływają na dorosłe życie

Kadr z filmu „Pręgi” w reż. Magdaleny Piekorz, wg scenariusza Wojciecha Kuczoka z 2004 r. Kadr z filmu „Pręgi” w reż. Magdaleny Piekorz, wg scenariusza Wojciecha Kuczoka z 2004 r. Studio Filmowe Tor
Czy warto wciąż pytać rodziców: Jak mogliście mi to zrobić?
Kadr z filmu „Pręgi”.Studio Filmowe Tor Kadr z filmu „Pręgi”.
Annie Spratt/Unsplash

Co czwarty dorosły mieszkaniec Polski w jakimś momencie życia doświadcza poważnych problemów psychicznych, diagnozowanych m.in. jako depresja i inne zaburzenia nastroju, fobie, lęk uogólniony, napady paniki, uzależnienia. Takie wnioski wynikają z pierwszych zakrojonych na szeroką skalę, zgodnych z metodologią Światowej Organizacji Zdrowia badań, przeprowadzonych kilka lat temu przez Instytut Psychiatrii i Neurologii w Warszawie, Akademię Medyczną we Wrocławiu oraz Narodowy Instytut Zdrowia Publicznego – Państwowy Zakład Higieny. Pojawienie się objawów zaburzeń psychicznych kojarzy się zwykle z niedawnymi wydarzeniami, jak rozpad małżeństwa, utrata pracy, mobbing czy wypadki losowe. Jednak ich źródła leżą głębiej – w instrukcji obsługi życia, którą ludzki umysł tworzy w dzieciństwie.

Powroty zbędne i konieczne

Najważniejsze passusy tej instrukcji na ogół przekazują dzieciom rodzice. Niestabilność, emocjonalna lub fizyczna nieobecność, nadopiekuńczość, przemoc werbalna bądź cielesna – katalog matczynych i ojcowskich zaniedbań jest obszerny. Podobnie – wykaz problemów, z jakimi borykają się osoby, które wyniosły z rodzinnych domów niezdrowe przekonania dotyczące siebie, innych oraz życia, jakimi są m.in. poczucie własnej bezwartościowości, nieufność, skłonność do wycofywania się bądź reagowania agresją (szeroko o tym pisze amerykańska psychoterapeutka Susan Forward w słynnej książce „Toksyczni rodzice”, którą recenzujemy w dalszej części pomocnika).

Rodzicielskie instrukcje niedostosowane do realiów biologicznych i społecznych niekoniecznie prowadzą do rozwoju konkretnych zaburzeń psychicznych – częściej chyba przyczyniają się do trudności w stworzeniu satysfakcjonujących relacji, nadmiernego bądź niedostatecznego angażowania się w pracę, nieumiejętności odróżniania tego, co realne, od tego, co wyobrażone bądź wirtualne, do pogrążania się w poczuciu winy bądź straty czy do nieokreślonego braku zadowolenia z życia.

Człowiek nieprzygotowany przez rodziców do konstruktywnego radzenia sobie z wrodzonymi cechami, takimi jak lękliwość czy impulsywność, własnymi emocjami czy nieuniknionymi przeciwnościami losu, nienauczony szacunku do siebie i innych – więc także akceptacji i jasnego wyznaczania granic – nieprzeszkolony w porozumiewaniu się z otoczeniem bądź nauczony rozpamiętywania przeszłości czy zamartwiania się o przyszłość, prędzej czy później napotyka problemy. Konfrontując się z nimi, może zwrócić się – w poczuciu zagubienia, żalu czy krzywdy – do rodziców z pytaniem: „Jak mogliście mi to zrobić?”.

Czy dziecięce źródła dorosłych trudności oznaczają, że każdy doświadczający ich człowiek powinien dogłębnie przeanalizować swoje wczesne lata? Rzadko jest to potrzebne do osiągnięcia wewnętrznego spokoju i życiowego powodzenia. Najlepszym rozwiązaniem jest przejęcie odpowiedzialności za swoje samopoczucie i działania. Im jednak większych zaniedbań czy nadużyć ze strony rodziców człowiek doświadczył, tym bywa to trudniejsze – a paradoksalnie właśnie wtedy jest najpotrzebniejsze. W przypadku osób, które w dzieciństwie wielokrotnie doświadczyły urazów psychicznych, obarczenie odpowiedzialnością ich sprawców – czyli rodziców, a nie siebie czy świata – jest koniecznym elementem terapii.

Zespół stresu porodzicielskiego

Tak jest np. w przypadku leczenia tzw. złożonego PTSD (CPTSD; complex PTSD), jednostki diagnostycznej, która znalazła się w ICD-11, czyli najnowszej, tegorocznej wersji Międzynarodowej Statystycznej Klasyfikacji Chorób i Problemów Zdrowotnych opracowywanej przez Światową Organizację Zdrowia, a opisywana jest od ponad ćwierć wieku przez Judith Herman, profesorkę psychiatrii na Uniwersytecie Harvarda. Leczenie CPTSD to wielowątkowy proces, który porównuje się do leczenia źle zrośniętego złamania – kość trzeba ponownie złamać, a następnie dopilnować, żeby dobrze się zrosła.

„Dlaczego wyśmiewaliście mnie i poniżaliście? Mamo, dlaczego czasami biłaś mnie, kopałaś? Tato, czemu mnie nie broniłeś?”; „Czemu zawoziliście mnie w wolne dni do dziadka, choć błagałem, żebyście tego nie robili? Czy nie widzieliście, że jestem w coraz gorszym stanie?”; „Tato, jak mogłeś upijać się tak, że podpalałeś meble i goniłeś nas z nożem? Mamo, czemu pozwoliłaś na to, żebyśmy musiały uciekać z domu przez okno?”.

Skutki przeżycia traumy, popularnie nazywane zespołem stresu pourazowego (PTSD; post-traumatic stress disorder), są powszechnie znane dzięki filmom o weteranach wojennych, takim jak „Bracia” (2009, reż. Jim Sheridan) czy „Snajper” (2014, reż. Clint Eastwood). Skrajnie stresujące wydarzenie – czasami jedno, takie jak gwałt, pobicie czy nieoczekiwana utrata bliskich – potrafi zamrozić człowieka w poczuciu zagrożenia, prowadząc m.in. do psychicznego odrętwienia, wyobcowania, drażliwości, natrętnych wspomnień i koszmarów sennych. Skoro uraz psychiczny może na długi czas wyprowadzić z równowagi osobę dorosłą, to co może dziać się z dziećmi, które raz za razem doświadczają traumy, i to za sprawą najbliższych? Jak takie dzieci radzą sobie w dorosłości?

Złożone PTSD, oprócz objawów typowych dla „zwykłego” PTSD, charakteryzują trwałe przekonania o własnej bezwartościowości lub wadliwości, którym towarzyszy poczucie wstydu, winy lub porażki. Osoby doświadczające złożonego PTSD – typowe dla nich problemy obrazuje film „Przechowalnia numer 12” (2013, reż. Destin Daniel Cretton) – nie radzą sobie z emocjami oraz nawiązywaniem bliskich, trwałych więzi. W efekcie są narażone na liczne trudności osobiste i społeczne, w tym edukacyjne i zawodowe.

Psychika ludzi, którzy we wczesnych latach nie doświadczyli bezpieczeństwa albo szybko je utracili, a na dodatek doznawali przemocy lub ją obserwowali, jest jak dom postawiony na ruchomych piaskach – pozbawiony solidnych fundamentów, chybotliwy, ciągle grożący zawaleniem. Przekonania wyniesione z traumatyzujących rodzin utrudniają „odróżnianie podłogi od sufitu”, co sprawia, że ludzie cierpiący na złożone PTSD nie potrafią określić źródeł swoich problemów albo je bagatelizują. W najlepszym przypadku sądzą, że mają nieokreślone problemy z samooceną ukształtowaną w dzieciństwie, w najgorszym – że byli „trudnymi dziećmi”, którym przemoc się należała i wciąż zasługują na to, co najgorsze. Jeśli nie znajdą kompetentnej pomocy psychologicznej, mogą latami nieskutecznie leczyć się na zaburzenia lękowe, depresję czy osobowość typu borderline.

Koniecznym elementem terapii złożonego PTSD jest rekonstruowanie traumatycznych doświadczeń, często pamiętanych mgliście lub w ogóle, dzięki zbawiennemu mechanizmowi dysocjacji, odcinającemu dzieci od fizycznego i psychicznego cierpienia, którego nie potrafią udźwignąć.

Odzyskiwanie wspomnień umożliwia dostrzeżenie absurdalności norm, które obowiązywały w domu rodzinnym, takich jak „ojciec i matka zawsze mają rację”, „werbalna i cielesna agresja jest w porządku”. Pozwala na zdystansowanie się wobec przekonań ukształtowanych na skutek bycia dzieckiem maltretowanym lub zaniedbywanym, typu: „Jestem nikim”, „Nie zasługuję na miłość”, „Ludzie są źli”, „Świat jest okropnym miejscem”, „Zawsze spotyka mnie najgorsze”.

Rekonstrukcja wspomnień i ich reinterpretacja prowadzą do uniezależnienia się od traumatyzujących rodziców, z którymi dzieci, także w dorosłości, często są związane swoistym syndromem sztokholmskim. Ludzie uwolnieni od rodzicielskich wpływów mogą wreszcie zająć się tworzeniem nowej instrukcji obsługi życia – bo to właśnie trzeba robić w przypadku złożonego PTSD: uczyć się prawie wszystkiego od podstaw. Pozostałe elementy terapii skutków wielokrotnej, interpersonalnej traumy obejmują budowanie poczucia bezpieczeństwa, samoakceptacji, szacunku dla innych i zaufania do życia, wypracowywanie metod radzenia sobie z własnymi i cudzymi potrzebami oraz emocjami, ćwiczenie nowych nawyków umysłowych, takich jak dystansowanie się, oraz umiejętności komunikacyjnych.

„Mamo, czemu ciągle pracowałaś, zamiast się mną zajmować? Tato, dlaczego nigdy mnie nie przytulałeś?”, „Jak mogliście wyjechać za granicę i nawet nie dzwonić?”, „Dlaczego, zamiast mnie chwalić, wciąż mnie krytykowaliście i porównywaliście z innymi?”, „Czemu nie pozwalaliście mi uczyć się na błędach?”, „Jak mogliście mówić, że byłam wpadką?”. W przypadku osób, które nie cierpią na złożone PTSD, rozważanie rodzicielskich uchybień ma sens, o ile prowadzi do zmiany dotychczasowego, mało funkcjonalnego umysłowego oprogramowania. Przykładowo, jeśli człowiek połączy nadmierne wymagania lub nadopiekuńczość rodziców z często pojawiającymi się w swoim umyśle przekonaniami w rodzaju „Nie dam rady” lub „Jestem beznadziejny”, co doprowadzi go do zmiany tych przekonań na bardziej racjonalne i mniej ograniczające – to świetnie. Jeśli jednak człowiek zanurzy się w analizowaniu rodzicielskich błędów i dziecięcych krzywd, to osiągnie przede wszystkim pogorszony nastrój, odbierający siłę do podejmowania działań, które mogłyby uczynić jego obecne życie lepszym.

Powody, dla których ludzie mogą niepotrzebnie wracać do swych wczesnych bolesnych wspomnień, wymieniamy w ramce poniżej: „Usidleni w dzieciństwie”.

Współczuj i odpuść

Niektórzy autorzy pop-psychologicznych poradników zalecają konfrontację z matkami i ojcami, którzy nie sprawdzili się w swojej opiekuńczej roli. Bądź – przeciwnie – skłaniają do wybaczenia rodzicom, nawet tym, którzy dopuścili się najcięższych przewin. To może skutkować utknięciem w pozycji bezradnego, zależnego dziecka. Próby wybaczenia bywają ryzykowne, bo człowieka, który nie jest do niego – często słusznie – zdolny, mogą uwięzić w poczuciu winy.

Wybaczenie, jeśli się powiedzie, może przyczynić się do rozmycia odpowiedzialności i osobistych granic – a trudność z ich ustalaniem jest dość typowa dla ludzi wychowanych przez traumatyzujących bądź nie dość dobrych rodziców. Z kolei konfrontacja z rodzicami, czyli stawienie im czoła, wyrażenie swojej prawdy, połączone z ustaleniem nowych reguł wzajemnych relacji, wpędza matki i ojców w poczucie niezrozumienia, a w gorszych przypadkach w rozpaczliwe próby obrony, którymi ranią siebie i swoje dzieci.

W uporaniu się z dzieciństwem dobrze sprawdza się współczucie, którego doświadczania – wobec siebie i innych – uczy system terapeutyczny opracowany przez brytyjskiego psychologa klinicznego Paula Gilberta. Rodzice powinni szanować swoje dzieci, budować w nich nadzieję, poczucie własnej i cudzej wartości oraz sprawstwa.

Współczucie uwalnia od obciążania winą nie tylko matek i ojców, lecz także siebie, wyzwala z upartego trzymania się schematów w rodzaju: „ktoś musi być winny”, „trzeba poznać prawdę”. Współczucie dzieje się tu i teraz, zamiast zwalniać od odpowiedzialności albo nią przytłaczać, tworzy przestrzeń umożliwiającą realną zmianę.

Osobom, którym idea współczucia wydaje się obca, mogą przypaść do gustu metody odangażowania proponowane przez Peg Streep, współautorkę poradnika „Daruj sobie. Przewodnik dla tych, którzy nie potrafią przestać” (napisanego wspólnie z Alanem Bernsteinem, psychoterapeutą i wykładowcą uniwersytetu w Nowym Jorku) i samodzielną autorkę m.in. „Daughter Detox. Recovering from an Unloving Mother and Reclaiming Your Life” (po polsku tytuł mógłby brzmieć: „Córka na detoksie. Leczenie się z niekochającej matki i odzyskiwanie własnego życia”). Na swoim blogu na portalu PsychologyToday.com proponuje pięć kroków prowadzących do budowania równowagi po trudnym dzieciństwie. Całość opatruje receptą „Odpuść”:

• Uświadom sobie, że nie jesteś winna/winny.

• Nie zgadzaj się na nadużycia – pogódź się z tym, że znane ci rodzinne normy odbiegają od tego, co rzeczywiście normalne.

• Ustal granice – zadecyduj, czy i w jaki sposób będziesz utrzymywać kontakt z rodzicami.

• Ucz się rozróżniania emocji, np. poczucia winy od wstydu, ćwicz się w rozpoznawaniu ich źródeł.

• Zarządzaj swoimi myślami – nie koncentruj się na swoim złym samopoczuciu, nie zamartwiaj się.

Powtórzmy zatem pytanie zasadnicze: czy warto tropić niedociągnięcia matek i ojców, rozliczać ich za błędy i nadużycia? Jeśli posłuży to tworzeniu nowej instrukcji obsługi życia – tak, niekoniecznie jednak trzeba w to angażować rodziców. Czy oczekiwanie od matki lub ojca zadośćuczynienia za doznane niegdyś krzywdy ma sens? Nie. Można dać rodzicom szansę na wyjaśnienia i rehabilitację, jednak liczenie na to, że z niej skorzystają, oznacza ciągłe uzależnianie własnego dobrostanu od ich uwagi i akceptacji.

Zamiast rozpamiętywać to, czego zmienić się nie da, lepiej zająć się tworzeniem nowej, samodzielnie wybranej instrukcji obsługi życia: uelastyczniać przekonania, ćwiczyć się w rozpoznawaniu swoich potrzeb i znajdować sposoby ich realizowania, uczyć się dbania o siebie i innych, trenować uważność oraz nowe formy komunikowania.

„Byłeś chory, ale teraz jesteś zdrowy i masz przed sobą pracę do zrobienia” – tymi słowami Kilgore Trout, bohater powieści Kurta Vonneguta, wyrywa z apatii najpierw jednego człowieka, a później miliony Amerykanów, przywracając im wolną wolę i chroniąc ich przed katastrofą. Inny amerykański pisarz Tom Robbins przypomina, że „Nigdy nie jest za późno na szczęśliwe dzieciństwo”. Vonnegut i Robbins mają rację: najlepszym sposobem na dobre życie – nie tylko własne, lecz także swoich (i innych) dzieci – jest optymistyczne angażowanie się w teraźniejszość.

***

Hardware i software

Jerome Kagan, obecnie emerytowany profesor Harvard University, wraz ze współpracownikami odkrył, że te same dzieci reagują na nieznane osoby i zdarzenia podobnie w wieku czterech, czternastu i dwudziestu jeden miesięcy. Niemowlęta nazwane wysokoreaktywnymi, które w obliczu nowych doświadczeń płakały lub przejawiały niepokój ruchowy, także z upływem czasu wykazywały silny lęk i stres, natomiast dzieci w czwartym miesiącu życia niskoreaktywne zachowywały spokój także w starszym wieku. Jako czteroipółlatki dzieci zaczęły wykazywać interesujące różnice – około 30 proc. tych wysokoreaktywnych wyzbywało się lękliwości i rozwijało pewność siebie za sprawą rodziców, którzy wysłuchiwali ich problemów, udzielali im konstruktywnych, nieoceniających wskazówek oraz wspierali ich w nawiązywaniu kontaktów społecznych i budowaniu otwartości. Nadmierna opiekuńczość wobec wysokoreaktywnych malców, próby ich chronienia nie przynosiły tak dobroczynnych skutków. Kagan i współpracownicy ustalili także, że dzieci, których początkowa wysoka albo niska reaktywność nie zmieniła się w ciągu pierwszych czterech lat dorastania, są w dalszym życiu znacznie bardziej niż inne narażone na doświadczanie zaburzeń lękowych bądź behawioralnych.

Eksperymenty Kagana, wraz z tysiącami innych badań zapoczątkowanych w XIX w. przez prekursora badań nad dziedziczeniem inteligencji Francisa Galtona, a współcześnie kontynuowanych m.in. przez genetyków zachowania, wykazały wpływ genów na kształtowanie ludzkiego życia, ujawniły jednak także siłę oddziaływań środowiskowych. Geny określają wstępnie indywidualne cechy, takie jak poziom inteligencji, aktywności czy pobudliwości, jednak to inni ludzie wspomagają małe dzieci (albo nie) w rozwijaniu genetycznego potencjału, uczą je sposobów użytkowania wrodzonych cech. Innymi słowy, geny określają hardware człowieka – budowę jego organizmu, w tym układu nerwowego, decydującą o temperamencie. O tym, w jaki sposób człowiek wykorzystuje swój temperament, inteligencję, a także zdarzenia losowe, decyduje przede wszystkim software, czyli zestaw instrukcji ich obsługi, implementowany dziecku w pierwszych latach życia przez matkę, ojca lub zastępujących ich opiekunów.

***

Usidleni w dzieciństwie

Rozpamiętywaniu dzieciństwa, a także oczekiwaniu zadośćuczynienia ze strony rodziców za doznane krzywdy, sprzyja szereg czynników psychologicznych, społecznych, a nawet biologicznych. Niektórzy ludzie nadmiernie wikłają się w rozmyślania o swych doznaniach z pierwszych lat życia:

Bo nie mają stabilnego poczucia własnej wartości. Ta niestabilność jest typowa dla dzieci toksycznych matek i ojców; utrudnia podejmowanie samodzielnych decyzji i działań. Dzieci takie, także w dorosłości, uzależniają swój dobrostan od akceptacji rodziców, a przejęty od nich obraz siebie i świata utrudnia im dostrzeżenie tego, że skoro nie otrzymywali owej akceptacji przez dwadzieścia, trzydzieści albo i więcej lat, to szanse jej uzyskania są nikłe.

Bo zapominają o zadaniach, które ich umysł uznał za wykonane, a utrzymują w świadomości zadania niedokończone. To efekt odkryty przez rosyjską psycholożkę i psychiatrę Blumę Zeigarnik. Najprościej rzecz ujmując: uwolnienie się od dziecięcych wspomnień jest trudne lub niemożliwe dopóty, dopóki człowiek nie odnajdzie w nich sensu i nie przepracuje związanych z nimi emocji.

Bo mają skłonność do ruminowania, czyli długo przeżuwają, trawią swoje złe wspomnienia i stany psychiczne. W psychologii – zgodnie z definicją Susan Nolen-Hoeksema, nieżyjącej już profesorki psychologii uniwersytetu w Yale – termin ten oznacza koncentrowanie uwagi na przejawach złego samopoczucia, jego możliwych przyczynach i konsekwencjach, zamiast na poszukiwaniu sposobów poprawy swojego stanu. Ruminowanie, podobnie jak roztrząsanie fatalnych scenariuszy przyszłych zdarzeń, to niebezpieczne umysłowe nawyki – pierwszy może prowadzić do depresji, drugi do zaburzeń lękowych. Czy trzeba dodawać, że tych utrudniających podejmowanie konstruktywnych działań nawyków ludzie uczą się często od rodziców?

Bo czytają przestarzałe poradniki psychologiczne, oparte na intuicjach lub wyrywkowych obserwacjach ich autorów, zachęcających do rozliczania się z przeszłością. Archaiczne, ignorujące współczesną wiedzę psychologiczną metody terapeutyczne często, niestety, zachęcają do długotrwałej, niepotrzebnej osobistej archeologii.

Bo w ludzki mózg wpisane są mechanizmy sprzyjające wytrwałości; utrwalone one zostały poprzez tysiące lat ewolucji. Bardziej opłacało się kontynuować budowę schronienia czy polowanie, nawet w obliczu poważnych przeciwności, niż je porzucić. W dzisiejszej rzeczywistości ilustracją tego mechanizmu jest zachowanie gracza przy tzw. jednorękim bandycie w obliczu „prawie wygranej”: automat pokazuje trzy jednakowe obrazki (by wygrać, trzeba by automat pokazał cztery), a gracz z reguły zamiast pogodzić się z fiaskiem, wrzuca monetę i gra dalej.

Podobnie rzecz się ma z wyczekiwaniem choćby drobnego przejawu zrozumienia ze strony rodzica. Jeśli coś takiego pojawi się na jego twarzy, w dorosłym dziecku może eksplodować nadzieja na rekompensatę za dawne zaniedbania.

Ponadto łatwiej jest porzucić złudzenia o dobrej relacji z kimś, kto tylko rani, niż z kimś, kto czasami krzywdzi, a kiedy indziej jest „do rany przyłóż”. Być może łatwiej też porzucić rozmyślanie o dzieciństwie jednoznacznie traumatycznym niż trochę bolesnym, lecz generalnie znośnym.

Znaczenie ma tu też ludzka niechęć do podejmowania ryzyka, opisana przez psychologa, ekonomistę i laureata Nagrody Nobla Daniela Kahnemana – rozpamiętywanie dzieciństwa i nieustające czekanie na rodzicielską akceptację jest w pewnym sensie bezpieczniejsze niż wypłynięcie na szerokie wody niezależności, wymagające porzucenia niewygodnej, lecz dobrze znanej strefy komfortu.

Bo przejęli od ojca lub matki nietrafne (psycholog powiedziałby nieadaptacyjne) przekonania: „Obowiązki są ważniejsze niż przyjemności”, „Za wszelką cenę trzeba unikać dyskomfortu”, „Tylko rodzicom można ufać”.

Bo chcą utrzymywać kontakt z rodzicami, a często jednocześnie nie umieją porozumiewać się w sposób wolny od przemocy. Nawyki komunikacyjne przejęte od rodziców bywają równie zgubne jak przekonania i nawyki myślowe.

Ja My Oni „Jak być wystarczająco dobrą rodziną” (100140) z dnia 12.11.2018; Wyrosnąć z dzieciństwa; s. 16
Reklama
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną