O Polityce

Igraszki z historią

Po lekturze felietonu Daniela Passenta

Jestem wielbicielem felietonów red. Daniela Passenta, ale przedostatni („Ballada o prezydencie”, POLITYKA 37) mnie zbulwersował. Jeśli dobrze zrozumiałem intencje autora, to podziela on pogląd (Tuska i Dudy), że II wojna światowa dla Polski zakończyła się w 1989 r. Mam poważne wątpliwości dla tak ekstrawaganckiej tezy. Dlatego, że na tej wojnie zdążyłem jeszcze powojować i ją widziałem. Ale nie tylko.

Po pierwsze, każda wojna, poza wszystkim innym, jest zalegalizowaną, a nawet rytualnie uświęconą rzezią męskiej populacji uczestniczących narodów. Bez tej rzezi nie ma wojny. Ta ostatnia pobiła pod tym względem rekordy. Powołano w walczących krajach ponad 100 mln pod broń. Wszyscy ci żołnierze, głównie mężczyźni, młodzi i w średnim wieku, szli przez wojnę ze świadomością wysokiego ryzyka śmierci. (...) Z tych 100 mln zginął co czwarty, z pozostałych połowa odniosła rany. Szanse wyjścia cało dla żołnierza były tym razem niewielkie. Kilka roczników męskiej populacji w Europie na zachód od Renu wyginęło w połowie – w tym mój 1924. Dlatego 8 maja 1945 r. w całej Europie (w Azji trzy miesiące później), we wszystkich armiach, wiwatowano na cześć zakończenia wojny. Umilkły działa i cekaemy. (...) Ustała rzeź. Cieszyli się, choć mniej wylewnie, nawet pokonani wehrmachtowcy. Choć ten koniec wojny nie rokował im powrotu do domu, lecz złej sławy niewolę radziecką. (...) Po wojnie różnie bywało, też bardzo przykro, opresyjnie. Ale już nie to samo. Bez ognia armat, cekaemów i masowej rzezi. To zasadnicza różnica. Mój batalion w ostatnim roku wojny stracił w poległych 150 żołnierzy, 25 proc. składu. W ciągu sześciu powojennych miesięcy (do demobilizacji) zginął nam jeden człowiek.

Polityka 39.2019 (3229) z dnia 24.09.2019; Do i od redakcji; s. 98
Oryginalny tytuł tekstu: "Igraszki z historią"
Reklama