„Trzeba się śmiać z samego siebie. Oby tylko nie zostać wieszczem. Myślę, że u mnie zawsze była ironia, tylko krytycy jej nie zauważali” – mówił w wywiadzie dla POLITYKI w 2019 r. Olga Tokarczuk wspominała, że „miał dar do poezji, potrafił o niej mówić”. A jego wiersze były w dużej mierze rozmową z mistrzami, jak sam pisał: „W miękkich/płaszczach narzuconych pośpiesznie na sny/o świcie, gdy chłodny/wiatr przesłuchuje ptaki, moi/mistrzowie mówią szeptem”.
Adam Zagajewski był poetą i eseistą, związanym z nurtem poetyckiej Nowej Fali, należał do pokolenia ’68. Jego poemat „Jechać do Lwowa” z 1985 r. był jednym z tych wierszy, które wielu ludzi znało na pamięć: „Jechać do Lwowa. Z którego dworca jechać/do Lwowa, jeżeli nie we śnie, o świcie,/gdy rosa na walizkach i właśnie rodzą się/ekspresy i torpedy. Nagle wyjechać do/Lwowa, w środku nocy, w dzień, we wrześniu/lub w marcu. Jeżeli Lwów istnieje”.
Urodził się w 1945 r. właśnie we Lwowie i w ramach repatriacji trafił z rodziną do Gliwic, ale Lwów z nim został, powrócił znowu choćby w ostatnim tomie wierszy. Z Gliwic trafił na studia do Krakowa i tam na przełomie lat 60. i 70. należał do grupy poetyckiej Teraz. Razem ze Stanisławem Barańczakiem i Julianem Kornhauserem redagował czasopismo „Student”. Dziś świetnie się czyta wiersze Zagajewskiego z czasu Nowej Fali, bo była to poezja, która demistyfikowała oficjalny język i propagandę. Głośnym pokoleniowym wydarzeniem stał się esej „Świat nie przedstawiony” (1974 r.), który napisał wspólnie z Kornhauserem. W tym młodzieńczym manifeście Zagajewski domagał się nowego realizmu.