Dla jednych to – w uproszczeniu – japoński następca Jimiego Hendrixa. W ciemnych okularach, zawsze ubrany na czarno, teoretycznie typowy artysta, jak mówi jeden z naszych rozmówców, dla fanów starego rocka. Dla innych jest to artysta zupełnie nietypowy – wprawdzie 72-letni, ale skupiony na muzycznych ekstremach, krzyku i hałasie. Przez najbliższe dni gościć będzie w Polsce Keiji Haino. Zagra, zaśpiewa – i trudno powiedzieć, czym jeszcze zaskoczy, bo jest nieprzewidywalny – w Warszawie, Lublinie, Gdańsku i Krakowie. A jego wizyta jest dla nas okazją do rozmowy o ekstremach muzycznych i sztuce hałasu.
Jak wytyczyć granicę między muzyką a hałasem? – Wszystko zależy od tego, jaki był zamysł, intencja, koncept postaci, które go wytworzyły – mówi Małgorzata Płysa, współdyrektorka i kuratorka festiwalu Unsound w Krakowie. Tegoroczna edycja tej imprezy rozpoczyna się 29 września i przebiegać będzie pod hasłem „Noise”. – Często słyszy to pytanie o granice muzyki i hałasu Merzbow, inna japońska ikona zjawiska. I on mówi, że hałas to wszystkie dźwięki działające na nas denerwująco, więc dla niego hałasem jest muzyka pop, bo on jej nie może znieść – definiuje z kolei Jacek Skolimowski, dziennikarz i kurator muzycznych wydarzeń w Gdańskim Teatrze Szekspirowskim.
Rozmawiamy o przejściach – włącznie z agresywnymi reakcjami – ze sztuką hałasu, o wynalazkach i manifeście futurysty Lugiego Russolo, o tym, kto go zainspirował, a także komu Merzbow zniszczył życie, oraz o tym, jakie są kaprysy Keijiego Haino. Rozmowę prowadzi Bartek Chaciński.
***
Cieszymy się, że słuchasz naszych podkastów. Powstają one również dzięki wsparciu naszych cyfrowych prenumeratorów. Aby w pełni skorzystać z możliwości słuchania i czytania tekstów naszych autorów z bieżących i archiwalnych numerów „Polityki” i wydań specjalnych, dołącz do grona prenumeratorów Polityka.pl.