Niepodległość, czyli zawieszenie broni. Miliony Polaków spodziewały się po odzyskaniu niepodległości mniej więcej tego samego co w siedemdziesiąt lat później, po wprowadzeniu demokracji i wolnego rynku: że skoro usunięta została główna przeszkoda na drodze do powszechnego szczęścia, czyli rządy zaborcze, odtąd wszystko potoczy się już gładko. Listopad 1918 r. zastał ich jednak podzielonych na kilka ostro skonfliktowanych stronnictw, spośród których narodowi demokraci i socjaliści mieli za sobą doświadczenia lat 1904–07, gdy obie partie prowadziły ze sobą półotwartą wojnę z użyciem przemocy.
Konserwatywno-liberalni politycy, skompromitowani współpracą z Niemcami i Austrią, przekazując władzę Józefowi Piłsudskiemu, nie zdawali sobie sprawy, że już na zawsze wypadają z gry. W tej chwili legioniści Piłsudskiego i Polska Organizacja Wojskowa, oparta na lewicowych kadrach, były jedyną w środkowej Polsce siłą zdolną choć trochę opanować chaos. Kwestią dnia było ukrócenie rozbojów, pogromów i samosądów. Przywódcy prawicy znajdowali się w Paryżu, a podporządkowane im polskie wojsko we Francji albo w głębi Rosji.
Wielka Wojna i demokracja. Przed 1914 r. Polacy żyli w trzech monarchiach konstytucyjnych, których ustrój kształtował się skokowo w trakcie poprzedniego stulecia. W tych wszystkich krajach parlament miał jednak znikomy wpływ na kształt rządu powoływanego przez monarchę. Arystokratyczne koterie i wojsko, kontrolowane tylko przez władcę, miały więcej do powiedzenia niż partie polityczne. Z tego względu w czasie Wielkiej Wojny, a zwłaszcza po rewolucji w Rosji i przystąpieniu do wojny USA, łatwo było zachodnim aliantom przedstawiać ten konflikt jako starcie demokracji z autokracją. Demokracje wygrały; idea silnej monarchii wydawała się skompromitowana.