Opowieść o dziesięciu wiekach polsko-niemieckich zmagań wydaje się spójna i oparta na bitewnych faktach. Od Cedyni za Mieszka I (962 r.), poprzez Głogów za Bolesława Krzywoustego (1109 r.), Płowce za Władysława Łokietka (1331 r.), Grunwald za Władysława Jagiełły (1410 r.), przejście elektora brandenburskiego – w Prusach Książęcych wasala Polski – na stronę Szwecji w bitwie warszawskiej (1656 r.), a potem oczywiście przez rozbiory (XVIII w.), Otto Bismarcka (XIX w.), po Adolfa Hitlera i odmowę uznania granicy przez Konrada Adenauera (XX w.) – to jedna linia.
Ale przecież przez te tysiąc lat była także druga linia polsko-niemieckiego przenikania. Nawet jeśli chrzest Polski dokonał się poprzez Czechy, aby zapobiec naporowi margrabiów brandenburskich, to decyzja o przyjęciu księstwa Polan do zachodniego chrześcijaństwa zapadła w Ratyzbonie za wiedzą papieża i cesarza. Stąd szczyt gnieźnieński Bolesława Chrobrego i Ottona w 1000 r. i ściąganie do kraju Polan zachodniego duchowieństwa.
To wejście do rzymskiego chrześcijaństwa wywołało bunt Masława – opór mazowieckich rzeczników ówczesnego polexitu. Jednak wsparty przez Rzym i cesarza Kazimierz Odnowiciel przełamał rebelię i utrzymał Polskę przy Zachodzie. Wprawdzie sprzymierzone chorągwie polsko-niemieckie nie dały rady Mongołom pod Legnicą (1241 r.), ale to z Zachodu piastowscy władcy ściągali osadników do zdewastowanego kraju. Przyszli oni nie tylko z nowymi narzędziami i technologiami, ale i z prawem magdeburskim – takim ówczesnym prawem unijnym.
Miasta i wsie zakładane na tym prawie miały swój samorząd, a więc i rynek z ratuszem, wójta z wyboru, ustalony podatek. Osady na prawie polskim były własnością suwerena, a mianowany przez niego zasadźca nie podlegał żadnej oddolnej kontroli.