Mit to potężne narzędzie – kształtuje tożsamość, mówi, jak żyć i co myśleć, dodaje otuchy i wzmacnia. Dziś w konfrontacji z nauką często przegrywa, w przeszłości jednak wśród intelektualistów byli gorliwi piewcy mitów, którzy kształtowali wizję dziejów zgodnie z potrzebami władców, stanów, Kościoła, a w nowożytnych państwach – narodowościowych ideologii lub ludu. W XIX w. wręcz celem nauki było umacnianie narodowotwórczych legend. Wątłe źródła tekstowe podlegały życzeniowej interpretacji, której w sukurs przyszła archeologia, doskonale nadająca się, by udowadniać chwalebną wizję przeszłości państw i narodów. Do czasu, bo potem to ona zaczęła ją – nomen omen – podkopywać.
Plastycznie dopasowany
Opowieści o pochodzeniu, cudownych narodzinach i heroicznych czynach legendarnych przodków stanowią społeczne spoiwo każdej grupy ludzi niepowiązanych więzami krwi. To one kształtują wspólną pamięć i wzorce zachowań. Według filologa klasycznego Waltera Burkerta korzeni mitów bohaterskich, jak epos o Gilgameszu, Iliada czy Odyseja, doszukiwać się można w sztuce paleolitycznej. Ale ludzka pamięć jest zawodna i łatwo ją zmanipulować, więc narracje ewoluowały, były upraszczane lub rozbudowywane o nowe elementy. Wbrew pozorom nawet pojawienie się pisma tego nie zmieniło, bo i w kulturach piśmiennych tradycja jest stale wymyślana i adaptowana na nowo.
Gdy powstawały pierwsze królestwa, mity dynastyczne stały się fundamentem legitymizacji władzy. Kronikarze nadawali im formę fantastycznych opowieści, a artyści przedstawiali znanych z nich bohaterów. Tak było z legendą o założeniu Rzymu czy średniowiecznych państw, których początki okrywa mgła tajemnicy. W przypadku Polaków wyjątkowo gęsta, bo Słowianie nie mieli pisma, więc wszystko, co było przed chrztem Mieszka, to przekazywane ustnie baśnie o przodkach.