Ronald Reagan nie miał wątpliwości: We win and they lose (My wygrywamy, a oni przegrywają). I te słowa zbudowały w Ameryce ich legendę. To właśnie prezydent USA swym zawziętym zdecydowaniem zburzył mur berliński i powalił Moskwę. Zaś Helmut Kohl sam się pasował na dziedzica tej linii.
Natomiast wielu polityków zachodnioniemieckich podkreśla raczej wagę zainicjowanej w 1979 r. przez Helmuta Schmidta podwójnej decyzji NATO – o dozbrojeniu w rakiety atomowe i zarazem utrzymaniu rozmów z Moskwą. Ponoć to ona doprowadziła w 1986 r. do porozumienia Reagana z Michaiłem Gorbaczowem w Reykjaviku i ostatecznego odprężenia między supermocarstwami. Ale raczej nikt nie twierdzi, że rewolucja 1989 r. to bezpośredni skutek twardej zachodniej polityki siły. W Republice Federalnej chętnie się niekiedy przyklaskuje, że to Solidarność była początkiem końca zimnej wojny.
Ronald Reagan
Renomowani historycy dziejów najnowszych, jak Michael Meyer, są niemal zgodni, że opowieść o zwycięstwie Reagana to legenda. Nie ma takiej prostej linii, która prowadzi od Reagana prosto do zjednoczenia Niemiec oraz zaniku granic ustrojowych w Europie i zapaści sowieckiego supermocarstwa w 1991 r. Ci, którzy nie są sympatykami tamtego prezydenta USA, przypominają, że to właśnie on w Reykjaviku nieoczekiwanie zmienił front. Do porozumienia z Gorbaczowem doszło dlatego, że nagle Reagan zachował się jak gołąb i poniekąd wszedł w rolę Willy’ego Brandta.
Wizerunek Reagana jako Johna Wayne’a z ręką na colcie (dobry, szybki, opanowany) utrwalił się dzięki jego przemówieniu z 12 czerwca 1987 r. w Berlinie Zachodnim, kiedy to wezwał Gorbaczowa do „otwarcia tej bramy”. Wtedy jednak w Bonn jego słowa wywołały raczej poirytowanie. Mało kto w Republice Federalnej tęsknił do nowej zimnej wojny.