„Nie widziałem, jak dorastają”
Dzieci Wałęsów zapłaciły wysoką cenę za dorastanie w cieniu słynnego ojca
Obarczeni nazwiskiem. Śmierć Przemysława, właściwie samobójcza, bo nie leczył cukrzycy, cierpiał na chorobę dwubiegunową i nadużywał alkoholu. Alkoholizm Sławomira, bankructwo Marii Wiktorii, złamana kariera Magdy, niezwykle utalentowanej baletnicy. Młodzi Wałęsowie zapłacili wysoką cenę za dorastanie w cieniu słynnego polityka. Były prezydent w rozmowie z Kubą Wojewódzkim przyznał, że jego kontakt z dziećmi był niewłaściwy: „Przez politykę nie widziałem, jak dorastają. Straciłem ten czas kompletnie. Wychowaniem zajęła się żona”.
Najgorszy czas był w stanie wojennym, kiedy Wałęsę internowano. – Mieszkanie Wałęsów bardziej przypominało wtedy poczekalnię kolejową niż dom, ciągle ktoś przychodził, wieszał płaszcz, chciał herbaty albo skorzystać z toalety, dziesiątki działaczy opozycyjnych, korespondentów zagranicznych, kłęby dymu, bo wtedy wszyscy palili, zero intymności i prywatności – opowiadał POLITYCE Sławomir Rybicki, który był wówczas sekretarzem Lecha. Więc przychodził na ulicę Pilotów na Zaspę i pomagał. Sam był wtedy bardzo młody, miał 21 lat, dobrze dogadywał się z chłopakami, pilnował, żeby odrabiali lekcje, zabierał ich – często razem z kierowcą Mietkiem Wachowskim, który prowadził busa, gdzieś za miasto. Albo szli na boisko grać w piłkę, co sam Rybicki bardzo lubił. – Najlepszy kontakt miałem z Przemkiem i Sławkiem, Jarek był jeszcze maluch, a Bogdan już czuł się dorosły. Ale dla wszystkich: to nie były warunki, w jakich powinny dorastać dzieci.
Bogdan (ur. w 1970 r.)
Najstarszy syn, który w Oslo zimą 1983 r. w imieniu ojca odbierał razem z mamą Pokojową Nagrodę Nobla, bardzo szybko uciekł z rodzinnego domu, który bardziej przypominał biuro czy sztab generalny.