Katowice to Twoje miejsce na Ziemi – tu mieszkasz z rodziną i pracujesz. Jak nas oprowadzałeś po mieście to fotograf, który jest spoza Śląska, był zaskoczony dużą ilością zieleni.
To częsta reakcja przyjezdnych. Zwykle myślą: „Śląsk – pewnie będą hałdy i czarne dymy”. Ale takiego Śląska już nie ma od lat, odkąd wygaszono przemysł ciężki. Górny Śląsk i Zagłębie są bardzo zielone, a Katowice to najbardziej zalesione miasto aglomeracji – aż 40 procent jego powierzchni porastają lasy. Gdy doliczy się do tego parki i skwery, to prawie połowa miasta jest zielona.
Katowice muszą popracować nad PR-em.
Myślę, że sporo dobrego dla wizerunku miasta robią festiwale muzyczne: OFF, Tauron. Ludzie przyjeżdżają z całej Polski i oglądają zupełnie inne Katowice, nie przemysłowe, a stawiające na kulturę. Koncerty odbywają się w świetnych salach koncertowych, a także na terenie Muzeum Śląskiego, które powstało na zrewitalizowanym obszarze po kopalni.
Jeszcze dekadę temu w środku Katowic była czarna dziura – teren po zamkniętej kopalni Katowice. Dziś jest tu Strefa Kultury z trzema budynkami-ikonami, które kosztowały przeszło miliard złotych.
To cywilizacyjny skok i najbardziej spektakularny obraz zmian, jakie dokonały się na Górnym Śląsku. W niecałą dekadę przemieniono poprzemysłową strefę w centrum kultury dla całego regionu, który pod względem skali jest w Polsce bez precedensu.
Podczas spaceru wdrapaliśmy się na dach Międzynarodowego Centrum Kongresowego, który otwiera Strefę Kultury.
Centra kongresowe są zwykle zwaliste. W Katowicach taka wielka kubatura mogłaby przesłonić kultowy Spodek. Ale warszawscy architekci z pracowni JEMS tego uniknęli, bo przepruli bryłę zieloną doliną. Co ciekawe, biegnie ona po śladzie dawnej drogi do Bogucic, gdzie narodziły się Katowice. W nowoczesnym budynku złożono niejako hołd historii miasta.
Połamany zielony dach MCK-u przypomina sztuczny śląski krajobraz z hałdami.
Projektanci spoza Śląska uchwycili genius loci. Zielona dolina przyjęła się, zwłaszcza punkt widokowy na górze. Najwięcej jest zakochanych par – to chyba kultowe miejsce na randki (uśmiech).
Obok MCK-u jest siedziba Narodowej Orkiestry Symfonicznej Polskiego Radia, którą otacza wypielęgnowany ogród. Potem mamy spektakularny budynek Muzeum Śląskiego i geometryczny park.
Strefa Kultury to trzy obiekty, które mówią o zieleni w mieście w różny sposób, ale każdy wyraziście. Może NOSPR najbardziej tradycyjnie, bo to budynek w środku ogrodu. Natomiast gmach Muzeum Śląskiego stanowi park, bo całą główną kubaturę schowano pod ziemią. Na powierzchni mamy tylko zielony dach, lekkie szklane wieże doświetlające przepastne wnętrza oraz ceglane budynki – pozostałości po kopalni Katowice.
Jednak w Strefie Kultury są też połacie parkingów.
Złośliwi mówią, że mamy tu markety kultury. Sądzę, że to można łatwo naprawić, wystarczy schować parkingi pod ziemię, a na powierzchni zrobić park. Na razie mamy trzy obiekty, kuleje ich powiązanie. Martwi mnie też monofunkcyjność tej dzielnicy. Poza wielkimi wydarzeniami bywa tu pusto. Dlatego ważne są nowe inwestycje mieszkaniowe i biurowe wokół, lepiej zwiążą Strefę Kultury z resztą Katowic.
Myślisz, że takie zielone budynki jak w Strefie Kultury – to przyszłość architektury?
W dobie wyzwań związanych z globalnymi zmianami klimatycznymi nie ma innego wyjścia – budynki muszą być bardziej eko. Woda ucieka z miasta, a przy zbyt gwałtownych ulewach występuje często niedrożność kanalizacji i lokalne podtopienia. Dlatego tak ważna jest mała retencja. To można robić na małą skalę – zamiast wybetonowanego skweru czy placu lepszy jest zielony, z powierzchnią biologicznie czynną, czy zielony dach jak w muzeum.
Zaprojektowałeś zielony dach w Unikato – budynku, w którym mieści się Twoja pracownia.
To był dla mnie ważny element projektu. Inwestycja miała niski budżet. Kombinowaliśmy, jak zrobić dobrą architekturę w zasadzie z niczego: mając ograniczone środki wyrazu, takie jak zwykły tynk na elewacji, plastikowe okna i balkony. Ale zielony dach udało mi się przewalczyć.
Przekonałem inwestora, że choć droższy niż zwykły, to będzie bardziej trwały i praktycznie bezobsługowy. Porastają go specjalnie dobrane mchy i porosty – nie trzeba z nim nic robić, kosić ani nawadniać.
Weszliśmy na wysoki blok obok i zobaczyliśmy Unikato z góry – jego dach to zielony kwadrat w morzu czarnej papy.
Te hektary ciemnych dachów nagrzewają się niemiłosiernie, podobnie jak asfalt na ulicach. Stąd kłopot z wyspami ciepła nad miastami. A wystarczyłoby zazielenić wszystkie dachy – poprawiłby się mikroklimat, byłaby lepsza jakość powietrza. Roślinność świetnie izoluje budynek, który traci mniej ciepła zimą, a latem się nie przegrzewa. We Wrocławiu działa nawet program miejski – każdy właściciel budynku, który zmieni dach na zielony lub założy ogród wertykalny na fasadzie, może liczyć na zwolnienia z podatku od nieruchomości.
Takie małe działania mają sens, gdy wielcy truciciele niszczą planetę?
Od małych rzeczy się zaczyna. Ostatnio zacząłem interesować się losem pszczół. Podobno w mieście mają większą szansę przeżyć, bo tu nie stosuje się szkodliwych pestycydów jak na wsi. Zachwyciła mnie pasieka na dachu jednego z salonów samochodowych w Katowicach. Będę próbował przekonać wspólnotę w Unikato, by i u nas coś podobnego postawić. Utrzymanie uli kosztuje, ale przynosi sporo dobrego środowisku, a do tego możemy mieć miód z własnej pasieki.
Oprowadzałeś nas nie tylko po wielkich inwestycjach, pokazałeś też z pozoru zwykłe podwórka.
Nie uratujemy świata, jeśli nie potrafimy zadbać o własną ulicę. Od kilku lat kibicuję projektowi Plac Na Glanc. To rewitalizacja zaniedbanych podwórek w Katowicach, dokonywana przy aktywnym udziale mieszkańców. Najpierw muszą się oni zorganizować i zgłosić w konkursie swój „plac”, jak po śląsku nazywa się podwórko. Gdy wygrają, w nagrodę otrzymują totalną metamorfozę swojego otoczenia. Architekci odpowiedzialni za projekt konsultują go z mieszkańcami.
Partycypacja społeczna może mieć istotny wpływ na poprawę naszych miast?
Rzecz w tym, żebyśmy jako projektanci potrafili rozmawiać z użytkownikami – to oni mają najlepsze rozeznanie własnych potrzeb i świetne wyczucie miejsca, które architektowi z doskoku może umykać. Dlatego cenię takie idee jak Plac na Glanc – to przede wszystkim mobilizacja i integracja mieszkańców poprzez wspólną pracę na rzecz poprawy najbliższego otoczenia. Zrewitalizowane podwórka sprzed kilku lat wyglądają ciągle dobrze, bo mieszkańcy o nie dbają. Czują się ich gospodarzami – uczestniczyli przecież w ich powstawaniu od samego początku.
Pokazałeś nam podwórko blisko Twojej pracowni.
Kiedyś, szukając skrótu, zabłądziłem między blokami z lat 60. i nagle znalazłem się na skwerze, który mógłby być na zachodzie Europy, tak jest świetnie zaprojektowany. To podwórko projektu młodych architektów z pracowni SLAS.
Prof. Ewa Chojecka, historyczka sztuki i autorka pierwszej monografii o architekturze Górnego Śląska uważa, że Katowice to miasto, które nowoczesność ma wpisane w DNA.
To prawda, każda epoka zaznaczała się w Katowicach jakąś innowacją. Pierwsze dekady XX wieku to budowa nowoczesnych osiedli robotniczych, takich jak Nikiszowiec i Giszowiec. Międzywojnie to modernizm na najwyższym poziomie, wówczas powstał tu pierwszy w Polsce drapacz chmur, ukończony chwilę przed warszawskim Prudentialem. Po wojnie Śląsk był bogaty i powstawały tu znaczące i innowacyjne obiekty, jak hala widowiskowo-sportowa Spodek, która dla mnie wciąż jest jednym z najlepszych współczesnych budynków w Polsce.
Skąd ta otwartość miasta na innowacje?
Myślę, że z braku balastu historii. Katowice, jak na warunki polskie, są bardzo młode, ledwie 150-letnie. Do tego to było zagłębie industrialne, a przemysł szczególnie stawia na innowacje i rozwój. Z tym w parze szła nowoczesność w architekturze, bo często budowano na surowym korzeniu, architekci nie byli krępowani przez tradycję.
Pokazałeś nam Giszowiec, osiedle robotnicze z początku XX wieku. Co jest w nim szczególnego?
To jedna z pierwszych realizacji na świecie idei miasta-ogrodu. Pod koniec XIX wieku angielski urbanista Ebenezer Howard stworzył ideę połączenia zalet miasta i natury, to była jego odpowiedź na problemy zanieczyszczonego Londynu i slumsów robotniczych. Zaproponował niewielkie miasta-satelity wokół metropolii, gdzie mieszkańcy mieliby dużo zieleni, ale i wszelkie potrzebne usługi, a za pomocą komunikacji szybki dostęp do dużego ośrodka. W Katowicach koncern Giesche wybudował dla górników swojej kopalni takie osiedle-satelitę, które powstało na prostokącie terenu wykarczowanego z lasu.
Giszowiec ma urokliwy zielony rynek.
Plac Pod Lipami to do dziś centrum osiedla, tu zlokalizowane są budynki publiczne: szkoły, sklepy, poczta, a kiedyś także gospoda, łaźnia i pralnia. Od centralnego placu odchodzą kameralne ulice z domami. Giszowiec był od początku w pełni samowystarczalny, dostarczał mieszkańcom wygód, jakich nie powstydziłaby się ówczesna Warszawa.
Spacerowaliśmy też po modernistycznej, południowej części śródmieścia Katowic, która ma klimat zabudowy prawie jak w Gdyni.
Katowice przeżywały w międzywojniu prawdziwy boom budowlany, nakręcany przez uzyskaną szeroką autonomię województwa. Była potrzeba budowy nowych urzędów i mieszkań dla elit urzędniczych i przemysłowych. Obok Gdyni, centrum Katowic ma najbardziej zwarty zespół modernistycznej zabudowy.
Zwracałeś uwagę na szklane narożniki kamienic.
Wyróżnikiem katowickiej moderny są właśnie ogrody zimowe, czyli przeszklone balkony i tarasy. Dawały mieszkańcom namiastkę natury. Katowice nie miały w międzywojniu wystarczającego miejsca pod rozbudowę, tereny przemysłowe otaczały je ciasnym pierścieniem. Dlatego domy pięły się w górę. W gęstej zabudowie architekci szukali sposobów na doświetlenie mieszkań – stąd wielkie, pasmowe okna i przeszklone narożniki – te detale do dziś są nowoczesne, a to budynki sprzed ponad 80 lat!
Zabrałeś nas też na osiedle Tysiąclecia. Ktoś nieczuły na architekturę mógłby powiedzieć – ot, zwykłe blokowisko.
A tymczasem to jedno z najlepszych osiedli mieszkaniowych epoki PRL. Mówi się o nim jako o spełnionym śnie modernistycznej urbanistyki, bo jest tu dużo zieleni, przestrzeni i słońca. To projekt najlepszego duetu powojennych architektów na Górnym Śląsku: Aleksandra Franty i Henryka Buszki. Osiedle ma doskonałą architekturę i parametry – korytarze napowietrzające, dużą ilość drzew, usługi w formie niskich pawilonów, a na dodatek obok jest Park Śląski, taki Central Park dla aglomeracji.
Zielone Katowice nie zapominają o swojej przemysłowej przeszłości. Nawet nowy Wydział Radia i Telewizji Uniwersytetu Śląskiego tchnie industrialnością.
To świetny budynek. Wśród tradycyjnych kamienic stanął minimalistyczny obiekt, który dzięki ceglanemu ażurowi wpisał się w klimat okolicy. Na środku działki stał niepozorny obiekt po dawnej fabryce żarówek. Architekci go nie wyburzyli, ale obudowali nową strukturą. Dla mnie to myślenie zrównoważone – nie musimy wszystkiego zastępować nowymi rzeczami, sztuką jest wykorzystywanie tego, co mamy, czyli recykling.
Siedzimy w Twojej pracowni na ostatnim piętrze Unikato. Ta inwestycja miała pod górkę, pierwotnie w tym miejscu zaprojektowałeś Multivillę – hybrydę stanowiącą połączenie domu wielorodzinnego i nałożonych jedna na drugą luksusowych willi. Zamiast apartamentów inwestor zbudował ekonomiczny budynek. Bogaci ludzie nie chcieli mieszkać w centrum Katowic?
Na początku analitycy rynku przekonywali inwestora, że nikt nie zechce zamieszkać w centrum Katowic. Taki ten trend był wyraźny – osiedla i domy budowało się głównie w południowych dzielnicach miasta, z dala od śródmieścia. Wierzyłem jednak w tę inwestycję. Sam, gdy kupowałem mieszkanie, to szukałem czegoś jak najbliżej centrum. Szkoda życia na dojazdy i stanie w korkach. W końcu zbudowaliśmy dom o skromnym budżecie. I nagle wszystkie mieszkania sprzedały się na pniu!
O Unikato rozpisywały się media, budynek miał nominację do nagrody Miesa van der Rohe dla najlepszej architektury w Europie. Myślisz, że odwróciłeś trend – ludzie zaczną przeprowadzać się do centrum?
W pobliżu Unikato planowane są kolejne inwestycje mieszkaniowe. Dla mnie to bardziej zrównoważony trend w rozwoju miasta – dogęszczanie zabudowy w centrum i budowanie tam mieszkań. To lepsze niż rozpełzanie się przedmieść, co rodzi problemy z dłuższymi dojazdami i zakorkowaniem miasta. Sporo mieszkańców Unikato w ogóle nie ma samochodu – nie potrzebują go. Dlatego budynek ma mniejszą ilość miejsc parkingowych, niż wymagało tego miasto. Stoczyłem o to batalię. Przekonywałem urzędników, że tego typu inwestycja nie może mieć takich samych współczynników parkingów jak blok na dalekich przedmieściach, gdzie samochód to podstawowy środek lokomocji. Tu w centrum jest wszędzie blisko, do tego mieszkańcy mają dostęp do komunikacji publicznej.
Na nasze spotkanie przyjechałeś rowerem.
Jak nie mam jakiegoś spotkania z klientem daleko od Katowic i pogoda sprzyja, to najchętniej wybieram rower. Wolę pojechać na nim kwadrans, niż siedzieć za kółkiem i stać w korkach.
Katowice są przyjazne dla rowerzystów?
Mają świetne trasy rekreacyjne. Jak zabrałem znajomych spoza Katowic na przejażdżkę, to byli zachwyceni – jest dużo ścieżek przez lasy i parki. Niestety, gorzej jest w samym mieście i w centrum. Ścieżki często urywają się, nie tworzą sieci. Jest też problem z kierowcami, którzy notorycznie parkują na ścieżkach.
Jak myślisz, jaki będzie transport przyszłości w mieście?
Kiedyś myślałem, że będą to latające samochody, jak w filmie „Powrót do przyszłości”. W ostatnich latach sądziłem, że wygrają samochody autonomiczne i elektryczne. A dziś myślę, że miasto przyszłości będzie przede wszystkim zdrowe i ekologiczne: nastawione na pieszych i rowerzystów, spięte wydajnym transportem publicznym. Samochód – elektryk czy na jakiś napęd wodorowy – będzie służył tylko na dalsze trasy.