Im większy deszcz, tym dotkliwsza susza. To tylko pozorna sprzeczność. I realny problem, przed którym stoimy. Woda, która tworzy życie na Ziemi, podlega jej prawom dokładnie tak samo jak wszystkie organizmy i pozostałe żywioły. Wzrost temperatury na Ziemi, to szybsze parowanie wody, a zatem i szybsze twardnienie gleby. Woda wracająca jako deszcz nie może wsiąknąć w stwardniałą skorupę, zalewa więc to, co wokół. Swoje dodają ulewy, bo wyższe temperatury spowodowały i tę zmianę – coraz więcej nagłych, porywistych deszczów w miejsce niegroźnych opadów.
Każdy ponadnormatywny stopień na plusie to także topniejące śniegi górskie oraz lodowce. Mniej z nich wody w wysychających korytach rzek, za to więcej w oceanach i zalania. Za kilkadziesiąt lat prawdopodobnie przestaną istnieć Malediwy. Znikną pod wodą, podobnie jak część Holandii. Lista strat jest zresztą dłuższa. Za naszego życia znikają śniegi Kilimandżaro. Lodowce Andów w 1970 r. zajmowały niemal 3 tys. km2, a zostało mniej niż 2,5 tys. Znika delta Nilu. Wysycha jego dorzecze rozciągające się na 11 krajów i karmiące prawie 200 mln ludzi.
Swoje dołożyło ludzkie umiłowanie dla wody. Człowiek, budując dom, zawsze chętniej wybierze miejsce, z którego widać rzekę czy jezioro. Tysiące lat wstecz osiedlanie się blisko wody było koniecznością – dawało po prostu większą, jeśli nie jedyną, szansę na przeżycie.
Mieliśmy krótki okres, w którym miasta trzymały dystans do rzek. Przy brzegach mieszkali najbiedniejsi, często w tymczasowych, prowizorycznych domostwach. Nabrzeża były dzielnicami drobnego handlu, przestępczości i prostytucji. Pałace stawiano więc w odpowiedniej odległości. Ale i ten trend się odwrócił.
„Dom nad Wodospadem”, projekt Franka Lloyda Wrighta, stał się symbolem całego nurtu architektury zespolonej z naturą i skrótem myślowym do pewnego rodzaju estetyki – właśnie ze względu na wodospad.