Od 44 lat tworzy na ostatnim, 13. piętrze bloku na warszawskim Czerniakowie. Tutaj jak na dłoni widać prawie całe miasto. Pomieszczenie ma dużo okien i niezbędne do malowania światło. Mieści rysunki, obrazy, formy wycięte z pleksi – z różnych okresów działalności artysty. Są tutaj wyeksponowane nawet jego prace licealne, ale przede wszystkim rzeczy nigdy niewystawiane, bo „zbyt osobiste”.
– Na tych ścianach jest historia życia – mówi Jan Dobkowski. – Cieszę się, że nadal mogę właśnie tutaj pracować. To daje mi poczucie wolności, porównywalne z tym, kiedy płynie się po morzu.
Dowody tej artystycznej swobody są zauważalne na każdym kroku, a największe wrażenie robi fresk na całej ścianie w korytarzu prowadzącym z mieszkania do pracowni. Malowany błyszczącymi farbami w odcieniach złota i srebra, przedstawia kobiece postaci o bujnych kształtach, emanujące zmysłowością – charakterystyczny motyw w twórczości artysty, przejaw afirmacji życia. Wykonanie fresku zajęło Mistrzowi kilka miesięcy, wymagało niesłychanej precyzji, poprawki nie były bowiem przewidywane. Kompozycja nie była wcześniej rozrysowana, powstawała od ręki, spontanicznie. – To wszystko z mojej głowy, ja mam to w sobie – akcentuje wielokrotnie podczas wywiadu. I to jego nieomylne oko (jedno, bo na drugie widzi bardzo słabo od dziecka), ale też gest, wyobraźnia – robią niesamowite wrażenie.
Bardzo podobny rysunek naścienny Dobkowski stworzył w 2012 r. w restauracji na terenie Muzeum Narodowego w Warszawie, chociaż proszono go wtedy o obraz. Przekornie powstało co innego, wieńcząc cykl „Wszechbędąca” rozpoczęty w 1969 r. Tym samym Dobkowski zamanifestował swobodę tworzenia i przekonanie, że sztuka może się obyć bez ram, żyć w tkance miejsca, współistnieć z nim.