Uczyć się od faveli
Wywiad „Salonu”: Alejandro Aravena o architekturze humanitarnej
Twoje projekty znane są z minimalizmu. Akcentuje to nawet nazwa Twojej pracowni – Elemental. Skąd takie oszczędne podejście do projektowania?
To nie jest jakaś wydumana postawa, a reakcja na rzeczywistość. W Chile nie mamy zbyt wielu zasobów. Projektując tutaj, musisz lepiej i wydajniej je wykorzystywać. Ten niedobór środków jest świetnym filtrem arbitralności decyzji projektowych. W momencie, gdy pozbywasz się tego, co zbędne w budynku, uwalniasz się od estetyzacji. I to nie jest przypadek, że coraz częściej staramy się, aby struktura obiektu była już architekturą.
Czy w taki sposób pracujesz również w bogatszych krajach?
Tak, bo redukując zbędne elementy, przygotowujemy projekt – niezależnie od lokalizacji – do tego, by lepiej przetrwał tzw. próbę czasu. Przyznam, że w Chile pomaga nam natura, występują u nas trzęsienia ziemi. Po przejściu kataklizmu wszystko, co nie jest w budynkach strukturalne – okładziny i dekoracje – odpada. Dlatego tak pracujemy w Elemental – poddajemy nasze projekty mentalnym trzęsieniom ziemi, aby je ogołocić z wszystkiego, co zbędne.
Prowadzisz pracownię w Santiago. Żyjesz na peryferiach świata, ale działasz też globalnie. Czy oddalenie od wielkich metropolii daje jakąś szczególną perspektywę?
Powiedziałbym, że również pewien głód, np. wiedzy. Przy czym żyjąc na peryferiach, łatwiej odfiltrować szum. Jeśli pewne rzeczy już do nas dotrą, są bardziej prawdziwe, bo po drodze gubią się fajerwerki. Inną ważną rzeczą związaną z Chile jest to, że jesteśmy krajem tzw. drugiego świata, co oznacza, że oczekujemy standardów w budowaniu jak na bogatej Północy, ale mamy do dyspozycji zasoby krajów rozwijających się.