Czym jest dla Pana szkło?
– Źródłem zarobku! (wybuch śmiechu) Kiedy wróciłem do Włoch po pobycie w Stanach Zjednoczonych, zacząłem pracować jako nauczyciel angielskiego. To trudny i odpowiedzialny zawód, który zamienia się w koszmar, jeśli uczniowie nie chcą się uczyć. Ale żeby móc się utrzymać, a byłem już wówczas żonaty, wybór miałem mniej więcej taki: albo nadal być nauczycielem, albo zostać nocnym stróżem. I właśnie wtedy, mając 32 lata, po raz pierwszy w moim życiu znalazłem się na Murano. Ja, urodzony w Wenecji! Na swoje usprawiedliwienie mogę tylko dodać, że 90 procent Wenecjan nie było nigdy w Palazzo Ducale. Tam, na Murano, zrozumiałem, że szkło oferuje mi możliwość zbudowania przyzwoitej przyszłości finansowej.
Brzmi to jak paradoks, bo przecież właśnie Pan zasłynął z uwolnienia szkła z Murano ze szponów komercji!
Zainspirowała mnie do tego Peggy Guggenheim, którą poznałem, mając 19 lat. Ta fascynująca i niezwykłe oryginalna kobieta była związana z grupą takich artystów jak Oskar Kokoschka, Hans Arp, Max Ernst, który był jej mężem. Zabierała ich na Murano, żeby uświadomić im potencjał szkła jako tworzywa. To wszystko jednak funkcjonowało na niewielką skalę. A potem przyszedł przełomowy dla mnie 1986 rok. Po rozpadzie mojego pierwszego małżeństwa, a trzeba dodać, że zawarłem ich w swoim życiu sporo, związałem się z Holenderką i zamieszkałem w Holandii.
Traf chciał, że właśnie wtedy w Leerdam, które jest tamtejszym odpowiednikiem Murano, odbyło się sympozjum poświęcone przyszłości szkła. Panowała tam cudowna, twórcza atmosfera, po raz pierwszy w jednym miejscu spotkali się historycy sztuki, naukowcy, rzemieślnicy szklarze, artyści, designerzy. Byłem też ja, skromny obserwator sympozjum, które kompletnie zmieniło moje postrzeganie szkła i jego potencjalnego rynku.