Aktualności

Oddech

Moje miasto – Warszawa – nosi zawsze zieloną podszewkę.

Jacy piękni przechodnie – pisze przyjaciółka, oglądając fotografie z mojego porannego spaceru po Łazienkach. Na pierwszej pokaźny ślimak w pościgu za mrówką, na drugiej rozdokazywane wiewiórki, a na trzeciej kaczki mandarynki w barwnych pióropuszach. Jeszcze ocaleli – piszę do niej po powrocie przed mój codzienny ekran świata.

Mało śpię, dzięki temu przed rozpoczęciem dnia udaje mi się spotkać w okolicy, w Parku Ujazdowskim, Na Skarpie, Agrykoli lub w Łazienkach istoty ciche lub śpiewające. Czasem paw przechadza się majestatycznie po scenie Teatru na Wyspie. A wszystko to w centrum europejskiej stolicy XXI wieku.

Lubię miasto, z jego podwyższoną temperaturą i przyspieszonym pulsem. Mury, kamienice, podwórka, bramy… Miasto-karuzelę targane niepokojami cywilizacji. Ale moje miasto – Warszawa – nosi zawsze zieloną podszewkę.

„O, cóż jest piękniejszego niż wysokie drzewa” – wzdychał poeta. Bo to drzewa sprawiają, że nie tracimy oddechu.

Kiedy Stanisław August Poniatowski, jeszcze nie król, szukał miejsca za miastem na swoją prywatną rezydencję, na terenie dawnego zwierzyńca wykarczowano stare olchy. Niedługo później założono tam wspaniały ogród francuski z elementami modnej wówczas angielskiej stylistyki krajobrazowej. I dziś w 76-hektarowym parku w Łazienkach nadal królują drzewa. Głównie liściaste, z najstarszym jesionem wyniosłym, liczącym ponad dwieście lat. Są też modrzewie europejskie, jedyne, które zrzucają igły na zimę, i sędziwe dęby. Są topole i wiązy, klony i świerki o łuskowatej wielobarwnej korze. Park już w XVIII wieku udostępniono mieszkańcom, a ci zapamiętali wspaniałą kolekcję drzewek pomarańczowych, zakupionych przez cara Aleksandra II. Zbudowano dla nich specjalny pawilon.

Salon 2/2019 (100156) z dnia 30.09.2019; Felieton; s. 37
Reklama