Operacja zabezpieczająca olimpiadę w Londynie wygląda jak przygotowanie do wojny, zamieszek, zamachu terrorystycznego i wybuchu epidemii jednocześnie. 13 tys. żołnierzy (więcej niż stacjonuje dziś w Afganistanie), lotniskowiec u ujścia Tamizy z helikopterami bojowymi na pokładzie, myśliwce Typhoon w stanie gotowości bojowej, wyrzutnie rakiet ziemia–powietrze na dachach prywatnych domów, drony z kamerami fruwające nad miastem, do tego 25 tys. ochroniarzy, 60 psów tropiących materiały wybuchowe, tysiące tajniaków, specsłużby z całego świata, specjalne drogi dojazdowe dla vipów. Olimpiada nawet się nie zaczęła, a rachunek za jej ochronę przekroczył już pół miliarda funtów. Obserwatorzy spodziewają się, że na koniec igrzysk będzie dwukrotnie wyższy.
Stadion wraz z przyległymi budynkami leży w zakolu rzeki Lea i jest już gotowy na przyjęcie milionów gości z całego świata. Gościnność to jednak wybiórcza. Park Olimpijski, gigantyczny teren ogrodzony siedmiometrowym płotem pod napięciem 5 tys. V, naszpikowany został kamerami, betonowymi zaporami, zasiekami z drutu kolczastego, bramkami z wykrywaczami metalu i wszechobecnymi patrolami. Armia wolontariuszy w koszulkach z napisem London prepares (Londyn się szykuje) codziennie ćwiczy zarządzanie półmilionowym tłumem. Wyglądają trochę jak młodzi poborowi, trenują praktyki ewakuacyjne, sposoby radzenia sobie z paniką czy jak po prostu być miłym dla gości, zachowując czujność.
Orwell by się uśmiał
27 lipca w Londynie zapanuje swego rodzaju stan wyjątkowy. Policja ma prawo aresztować osoby podejrzane o zakłócanie olimpijskiego święta – demonstrantów, bezdomnego, a nawet osobę uznaną za naruszającą spokój np. przez publicznie wyrażane niezadowolenie. Specjalna ustawa olimpijska, uchwalona już w 2006 r.