Na przełomie X i XI wieku dobiegał kresu długotrwały i niełatwy proces kształtowania się Europy. Nie mam tu, rzecz jasna, na myśli pojęcia czysto geograficznego, lecz jego głębszy sens kulturowy. Ten proces przygotowywał się przez długie wieki historii antycznej, dokonywał – z różną intensywnością, zahamowaniami, nawet regresami – przez kolejne stulecia ery chrześcijańskiej. Co nie oznacza, że był aprobowany, a nawet postrzegany przez ludzi mu współczesnych.
Dziś Jörg Haider, a kto jutro? Czy sukces austriackich wolnościowców wyzwoli efekt domina w polityce europejskiej? Narodowi populiści zacierają ręce. Przyczółki populistów powstały także na gruzach realnego socjalizmu.
Trzy filmy powstałe w Europie weszły na nasze ekrany: "Idioci" pochodzą z Danii, "Wieczność i jeden dzień" z Grecji, autorem trzeciego - "Czarny kot, biały kot", jest Jugosłowianin, który posłużył się ekipą ze swojego kraju, ale przy pomocy produkcji francuskiej.
Co teraz będziemy robić w Europie? Czy Polska będzie koniem trojańskim Ameryki, tak jak były nim Niemcy w epoce kanclerzy Schmidta i Kohla, czy raczej pozostanie przy swym "trójkącie weimarskim" z Francją i Niemcami?
Na obwolucie pierwszego wydania angielskiego mojej "Europy" przedstawiłem to tak: "Postawiłem sobie niemożliwe zadanie napisania totalnej historii całej Europy we wszystkich aspektach i we wszystkich okresach. Całość, i to nie małą". Wydaje mi się, że kluczowym słowem w tym zdaniu są: "totalna", a przede wszystkim "niemożliwa".