Łódź kiedyś – miasto stu kominów, koszary armii włókniarek. Wiadomo, skąd się wzięły, nie wiadomo, gdzie przepadły.
Ślązacy próbują się dziś definiować przez fałszywe obrazy i skojarzenia. Jakbyśmy posiadali wyłącznie jaźń odzwierciedloną, żadnej własnej.
Bardzo brakuje mi Olsztyna z lat 90. Był zabiedzony, wydany na pastwę morderczych eksperymentów ekonomii i bezdusznego liberalizmu, ale też przejmująco autentyczny.
W Gdyni można właściwie wszystko. Dzięki temu, że jest miastem modernistycznym, można robić tutaj bardzo wiele rzeczy bez obawy, że zostaną potraktowane jako ahistoryczne lub psujące pejzaż miasta.
Niechęć pomiędzy Bydgoszczą i Toruniem słynniejsza jest niż te dwa miasta razem wzięte. Przełamać ją miała kampania społeczna, ale nie udało się znaleźć chętnego do jej sfinansowania.
Sopot, wciśnięty pomiędzy dwóch znacznie większych sąsiadów, od lat broni się przed ich dominacją.
Bydgoszcz to największe polskie miasto z niczym się niekojarzące. Niesłusznie, bo ma olbrzymi potencjał, który ciągle jednak przegrywa z tajemniczym zjawiskiem zwanym „bydgoską rezygnacją”.
Dla kogo Warmia i Mazury: dla wczasowiczów czy mieszkańców? Wielkomiejskich daczowników coraz tutaj więcej. Miejscowi wyjeżdżają po lepsze życie gdzie indziej.
Największym walorem tego miasta jest natura. Mało?
To miasto robi dobre wrażenie. Zawdzięcza to historii, a także – paradoksalnie – obojętności władz.