Poniższy tekst ukazał się w cyklu „Portrety Miast” w POLITYCE w 2014 r.
Tylko w ubiegłym wieku w Toruniu i Bydgoszczy cztery razy zmieniano nazwy ulic. I mniej więcej tyle samo razy wymieniano skład substancji narodowościowej. Ale zapiekłej sąsiedzkiej niechęci nie udało się wymienić. Zapiekłej, bo jest tak silna, że trudno usłyszeć na ten temat żarciki albo zgrabne bon moty.
W zależności od zawodowej perspektywy każdy inaczej datuje początki tej wzajemnej pasji. Historycy sięgają do XIII w. i wskazują na historyczne zaszłości i narodowościową odmienność. Za ojca założyciela Torunia (1233 r.) uznaje się wielkiego mistrza Zakonu Krzyżackiego Hermana von Salza. Krzyżacy władali miastem nieprzerwanie przez 221 lat. Bydgoszcz zaś założył polski król Kazimierz Wielki w 1346 r. Kibice skracają perspektywę konfliktu o sześć wieków, wyzywając się wzajemnie od „Krzyżaków” (Toruń) i „Tyfusów” (Bydgoszcz – od zarazy, która miała w średniowieczu niszczyć miasto). W 1999 r. miasta połączyły się trwałym węzłem wojewódzkim, ale choć scalono je terytorialnie i samorządowo, zachowują się jak małżeństwo w trwałej separacji. Dzieli je zaledwie ok. 50 km, ale nadal są fatalnie skomunikowane. I z pasją dublują swoje inwestycje i pomysły.
Nikt nie chciał rogalika
Kosa pomiędzy Tyfusami a Krzyżakami jest szczera, ale nie bezinteresowna. Kapitał zbijają na niej niektórzy politycy. Lokalne media napędzają sobie nią sprzedaż. A artyści zawsze wyciągną parę groszy na kolejną miejską imprezę czy projekt (bo przy okazji dowiodą wyższości jednych nad drugimi). Obydwa miasta jednoczą się tylko przeciw wspólnemu wrogowi – kiedy ktoś z zewnątrz próbuje je pogodzić.
Odwracanie Gierka Buzkiem, czyli wielka reforma administracyjna, opierać się miała na aglomeracjach. Jej twórcy słusznie zakładali, że to wielkie miasta będą lokomotywami regionów. Bydgoszcz licząca wtedy prawie 400 tys. mieszkańców miała ambicje dalej być województwem. Zawiązała stosowne komitety, urządziła pikiety. I pojechała do Warszawy budzić polityków budzikami. Toruń stawiał na trwały podział majątku i deklarował chęć przyłączenia się do Gdańska. – Podnosiliśmy naszą pozycję negocjacyjną wobec Bydgoszczy – wspomina Jan Wyrowiński, uczestnik tamtych wydarzeń, dzisiejszy wicemarszałek Senatu. Dla większej dramaturgii na rynku w Toruniu ustawiono nawet jacht, który symbolizować miał, w którą stronę płynie miasto. Jednocześnie na różnych szczeblach toczyły się zakulisowe rozmowy, które miały wypracować nowy ład. Pojawiła się nawet koncepcja, w której Bydgoszcz zostaje jednak województwem bez Torunia. Terytorialny rogalik albo jak kto woli nerka, którą tworzył ten byt, ochrzczono w kuluarach nerką Alicji Grześkowiak, ówczesnej marszałek Senatu (związanej z Toruniem). – Ten rogalik nikogo nie satysfakcjonował – mówi Jan Wyrowiński.
Torunianie posiadający świetny wydział prawa na miejscowym uniwersytecie byli dobrze przygotowani do negocjacji. Wiedzieli, gdzie będą konfitury. – Na zasadzie blefu politycznego zażądaliśmy siedziby wojewody w Toruniu – dodaje wicemarszałek Senatu. W poprzedniej konstrukcji samorządowej wojewoda to była persona. Zatrudniał tysiąc osób. Nad wszystkim miał kontrolę. W Urzędzie Marszałkowskim w pierwszych przymiarkach zatrudnionych miało być zaledwie 100 osób. Bydgoszcz dała się wypuścić i prawem większego miasta zażądali Urzędu Wojewódzkiego. Marszałkowski zgodzili się zlokalizować w Toruniu. – Oficjalnie godziliśmy się z poczuciem przegranej. Nieoficjalnie otwieraliśmy szampana – wspomina Wyrowiński. Kiedy reforma terytorialna okrzepła, a Polska weszła do Unii Europejskiej, to marszałkowie zaczęli zarządzać gigantycznym strumieniem pieniędzy. Wojewodom zostało właściwie tylko wydawanie paszportów i wręczanie orderów. Na wszelki wypadek torunianie nieprzerwanie od 1999 r. utrzymują na stanowisku marszałka swojego ziomka.
Miał być most, wyszło molo
26 marca 2006 r. w toruńskiej Kamienicy pod Gwiazdą odbyło się spotkanie na szczycie. Pięciu prezydentów największych miast województwa kujawsko-pomorskiego zobowiązało się wesprzeć Toruń w staraniach o tytuł Europejskiej Stolicy Kultury 2016. Było uroczyście, oficjalnie i zapachniało wiosną, bo wśród sygnatariuszy znalazł się również Konstanty Dombrowicz, prezydent Bydgoszczy. Co prawda Toruń występował w charakterze reprezentanta całego regionu, ale prezydent Torunia Michał Zaleski dyplomatycznie komplementował, że bez sąsiedzkiej pomocy byłoby to niemożliwe. Jak w przypadku każdej odwilży zmianę klimatu pierwsi wyczuli artyści. Urodzony w Toruniu mistrz harmonijki Sławomir Wierzcholski zaproponował władzom Bydgoszczy, żeby organizowany przez niego festiwal muzyczny rozszerzyć na dwa sąsiedzkie miasta. Dla podkreślenia ekumenicznego charakteru festiwalowi nadano nazwę Harmonijka Bridge (most). Pierwsza edycja odbyła się w 2006 r. – Obydwa miasta skorzystały, bo mogliśmy zapraszać gwiazdy światowego formatu – mówi Wierzcholski.
Bydgoszcz również zaczęła dzielić się swoim potencjałem. Opera Nova co roku wystawiała jedno z przedstawień w plenerach Torunia. Przygotowywane z dużym rozmachem przyciągały tłumy z obydwu miast. Zapisana w koncepcji rozwoju województwa idea dwumiasta zaczęła się krystalizować. Pozytywny impuls poszedł nawet w kierunku stadionów.
W Bydgoszczy atmosfera była jednak ciężka, bo elity miały żal do rządzących miastem, że biernie przyglądają się, kiedy Toruń obiera ich jak cebulę. Żalono się, że autostrada A1 odsunięta została jak najdalej od ich miasta i komunikacyjno-logistyczny kapitał zbija na niej tylko Toruń. Że lotnisko w Bydgoszczy, podległe marszałkowi, nie jest zarządzane jak należy (brak połączenia z Warszawą). Że nawet drogowskazy na terenie województwa perfidnie przemalowano tak, żeby wskazywać tylko kierunek na Toruń, kiedy wcześniej wskazywały kierunek na znacznie większą Bydgoszcz. Wobec bliskiej perspektywy wyborów samorządowych władza nie mogła lekceważyć takich głosów.
1 kwietnia 2010 r. władze Bydgoszczy zwołały więc konferencję prasową i ogłosiły samodzielny start w wyścigu o Europejską Stolicę Kultury 2016. Część obserwatorów uznała to za żart primaaprilisowy. Ale to nie był żart. Toruń odpowiedział w podobnym stylu. Trzy tygodnie później na bydgoskim rynku zjawił się posłaniec w towarzystwie dwóch rycerzy na koniach. Rycerze nie mieli co prawda białych płaszczy z czarnym krzyżem, ale hełmy łudząco podobne do krzyżackich. Posłaniec odczytał przed bydgoskim ratuszem zaproszenie na rozmowy od prezydenta Torunia. W rolę posłańca wcielił się Jacek Pietruski, aktor toruńskiego Teatru Baj Pomorski. – To miała być zabawna i przyjacielska forma nawiązania zerwanych kontaktów – tłumaczy Pietruski. Prezydenta Bydgoszczy jakoś to nie rozśmieszyło. Na spotkanie z emisariuszem wysłał zastępcę. Na spotkanie z prezydentem Torunia nikogo.
Po krótkiej odwilży nastąpił powrót do zimnowojennej retoryki. Na początku maja ostatnią próbę ratowania kontaktów podjął Arkadiusz Hapka, który zaproponował obydwu miastom kampanię społeczną „Bydgoszcz kocha Toruń, Toruń kocha Bydgoszcz”. Nie znalazł jednak chętnych do jej finansowania. Tak samo jak Sławek Wierzcholski nie znalazł dalszej płaszczyzny współpracy z Bydgoszczą. W 2011 r. odbyła się ostatnia edycja festiwalu Harmonijka Bridge.
Globalnie jest dobrze
Przepływ mieszkańców pomiędzy obydwoma miastami od lat odbywa się normalnie. Nie dzieli ich żaden mur. Ani nie dochodzi do starć na obrzeżach miast. Sporo torunian zatrudnionych jest w bydgoskich zakładach, bo tam jest mniejsze bezrobocie. A zdolniejsza bydgoska młodzież studiuje w Toruniu, bo tam jest lepsza uczelnia. W 2013 r. w barwach toruńskiego klubu żużlowego zaczął jeździć rodowity bydgoszczanin Tomasz Gollob, który jeszcze 20 lat temu deklarował, że nigdy w życiu tam nie przejdzie. Biuro Fundacji Tumult, która organizuje słynny festiwal Camerimage, ma swoją siedzibę w Toruniu, ale festiwal przeniosła do Bydgoszczy. I tak dalej.
Toruń intensywnie goni za niemal dwukrotnie większą Bydgoszczą. Niebawem otwarta zostanie nowoczesna hala widowiskowo-sportowa na 7 tys. miejsc. A w 2015 r. centrum koncertowo-wystawowe. W Bydgoszczy już są takie obiekty. – Najpierw zbudują swoje, a później zacznie się wymywanie z naszego miasta imprez, sportowców i artystów. Doszły nas medialne słuchy, że Toruń już czyha na naszą sztandarową imprezę lekkoatletyczną Pedros Cup – wieści czarny scenariusz Piotr Cyprys ze Stowarzyszenia Metropolia Bydgoska. Prezydent Zalewski dziwi się, że ktoś odmawia 200 tys. miastu takich inwestycji. Ale przywykł już do tego typu ataków. Prezydent Bydgoszczy Rafał Bruski ripostuje, że Toruń może budować, co chce, ale nie kosztem Bydgoszczy. – Toruń ma niemal dwukrotnie wyższe dofinansowanie do inwestycji z pieniędzy rozdzielanych przez Urząd Marszałkowski – mówi. Zarówno on, jak i Piotr Całbecki, marszałek województwa kujawsko-pomorskiego, to działacze Platformy Obywatelskiej. Ale w tym konkretnym wydaniu nie ma to żadnego znaczenia.
Efekt odjęty
Janusz Zemke urodził się w Bydgoszczy, studiował w Toruniu. Oprócz dyplomu poświadczającego ukończenie wydziału prawa ma na to jeszcze materialny ślad w postaci blizny na głowie. W 1968 r. poszedł na mecz hokejowy pomiędzy Polonią Bydgoszcz i Pomorzaninem Toruń. Krzyknął parę razy „Polonia gola!” i więcej już nie pamięta, bo dostał butelką w głowę. Życie uratowała mu czapka uszanka. Emocje, które kiedyś obserwował tylko na stadionach, teraz, jego zdaniem, przenikają do języka lokalnej polityki. – Obydwa miasta mogłyby się świetnie uzupełniać – mówi Janusz Zemke. – Bydgoszcz ma operę, filharmonię i lepszą służbę zdrowia. Toruń piękniejsze zabytki i lepszą bazę naukową. Ale współpraca jest na poziomie zerowym – dodaje Zemke. Związany z Toruniem Jan Wyrowiński również mówi o potrzebie współpracy. – Bez efektu synergii potencjałów rozwój obydwu miast jest niemożliwy – tłumaczy. Ale misji pojednawczej się nie podejmuje. – W Bydgoszczy jestem persona non grata – mówi.
Zemke w Toruniu też nie ma posłuchu. W Bydgoszczy dostaje ponad 30 tys. głosów, w Toruniu ledwo 6 tys. Prezydenci obydwu miast zaledwie się tolerują. Wicepremier Elżbieta Bieńkowska, która próbowała godzić miasta wspólnymi projektami, zderzyła się ze ścianą niechęci. Pozostaje więc metoda małych kroków. Odkąd Janusz Zemke trafił do europarlamentu, zaprasza tam na staże młodzież z Bydgoszczy i Torunia. Reprezentanci dwóch zwaśnionych miast w parach jednopłciowych jadą pracować do Brukseli. W której muszą też razem mieszkać. – Przez takie staże przeszło już prawie 70 osób i jeszcze nikt się nie pobił. W dłuższej perspektywie jest jednak nadzieja na porozumienie – mówi Janusz Zemke. I zawiesza głos, jakby chciał się upewnić, czy dobrze siebie zrozumiał.
Dyskutuj na blogu! Publikujemy w nim wypowiedzi ekspertów, aktywistów miejskich i głos mieszkańców, a także specjalnie przygotowane materiały multimedialne.