Tekst ukazał się w POLITYCE w listopadzie 2014 r.
Zaskakuje fakt, że to chyba jedyne duże miasto w Polsce bez jakiejkolwiek obwodnicy czy choćby ćwierćobwodnicy drogowej. Potrzebnej tym bardziej, że dwie ważne drogi krajowe (nr 16 – od Ostródy w głąb Mazur, i nr 51 – od granicy z obwodem kaliningradzkim do Warszawy) tną Olsztyn jak brzytwą, przebijając się przez samo jego centrum. Plany budowy trasy okalającej miasto są, ale to jeszcze trochę potrwa. Brakuje w pobliżu jakichkolwiek autostrad (do najbliższej jest 150 km), brakuje lotniska, a totalnie zaniedbane dworce kolejowy i autobusowy dopełniają niewesołego obrazu komunikacyjnych związków Olsztyna z krajem.
Dzielnicowa specjalizacja
Z drugiej jednak strony widok Olsztyna musi być frajdą dla miłośników urbanistycznego porządku. Tu wszystko ma swoje precyzyjnie wyznaczone miejsce. I tak wielkie osiedla mieszkaniowe posadowiły się zgodnie w części południowej miasta: Jaroty (25 tys. mieszkańców), Nagórki, Pieczewo, Generałów i kilka pomniejszych. W sumie 40 proc. ludności mieszka niemalże po sąsiedzku w blokach. Gorzej to wygląda, gdy rano trzeba ruszyć do pracy, zaś do centrum i innych części Olsztyna wiodą na dobrą sprawę tylko dwa komunikacyjne szlaki. Stąd decyzja o budowie pierwszej w mieście linii tramwajowej (prace trwają), która połączy północ i południe Olsztyna. Bartłomiej Biedziuk z „Obywatelskiego miasta” próbuje jednak znaleźć w tym walor: – Olsztyn to miasto kompaktowe i w miarę spokojny przejazd rowerem z jednego jego końca na drugi zajmuje ok. 45 min. Nic więc dziwnego, że coraz więcej mieszkańców korzysta z jednośladów, zamiast stać w korkach. Byleby system ścieżek rowerowych był lepszy.
Dużo wygodniej mają właściciele własnych domów. Budownictwo jednorodzinne otoczyło miasto łagodnym łukiem od północy i północnego-zachodu. Opanowało szybko rozwijające się w III RP dzielnice Redykajny oraz Gutkowo, a także mające peerelowskie korzenie Dajtki. To ostatnie osiedle warto odwiedzić choćby po to, by zobaczyć nieskończoną wyobraźnię rodaków przerabiających tradycyjne domy, tzw. kostki mazowieckie, w formy, które z założenia (i zazwyczaj tylko z założenia) mają być nowocześniejsze. Owym dziwom architektury towarzyszy przyjemna struktura urbanistyczna z ulicami koliście otaczającymi centrum tego minimiasteczka.
Wschód miasta wziął we władanie przemysł, z klasycznym zestawem: specjalną strefą ekonomiczną, parkiem naukowo-technologicznym, zakładami energetycznymi, oczyszczalnią miejską, zajezdnią, drukarnią. Oraz dziesiątkami hurtowni i zakładów pracy, którym dumnie przewodzi gospodarcza chluba miasta – fabryka opon Michelin. Natomiast część południowo-zachodnią okupują akademicy. Z połączenia kilku szkół wyższych powstał Uniwersytet Warmińsko-Mazurski zajmujący urokliwy, wyizolowany i spory teren nad Jeziorem Kortowskim. To jeden z ładniej położonych kampusów uczelnianych w Polsce.
Pozostaje jeszcze centralna część miasta, która, jak dobry odkurzacz, wchłonęła wszystko. Są atrakcyjne przedwojenne kamienice poprzetykane tandetnymi modernistycznymi plombami. Monumentalne gmachy tzw. użyteczności publicznej sąsiadują z pseudonowoczesnymi biurowcami. Tzw. mieszkaniówka miesza się z terenami powojskowymi. Są fragmenty, jak dzielnica Zatorze, ujmujące osobliwą atmosferą, i takie jak osiedle Pojezierze, które nie ujmuje niczym szczególnym. Zadbane ulice kontrastują z zapyziałymi podwórkami, a przyjazne parki z nieprzyjaznymi placami.
Konglomerat, w którym odnajdziemy szczyptę wsi, nieco małomiasteczkowości i odrobinę wielkomiejskości. Paradoksalnie w tym globalnie uporządkowanym mieście największy chaos urbanistyczny panuje w samym centrum. Ale jest w tym niepoukładaniu coś intrygującego, przykuwającego uwagę. Jakaś zapowiedź estetycznej przygody, zaskoczenia, wizualnej miejskiej gry z przybyszem pod hasłem „Niczego nie możesz być pewny”.
Natura i kultura
Na szczęście poza tym, co stworzył na własną chwałę (lub hańbę) człowiek, Olsztyn to przede wszystkim natura. A zatem wspomniane już jeziora. W sumie jedenaście, o łącznej powierzchni ponad 700 ha, rozrzuconych dość równomiernie po mieście. Jedno z nich, Długie, znajduje się w linii prostej zaledwie 700 m od Starego Miasta. Olsztyn nauczył się z głową zagospodarowywać ów skarb. Wokół Długiego wytyczono niezwykle popularną trasę spacerowo-rowerową. Nad największym – Ukiel – kończy się budowa nowoczesnej, całorocznej bazy sportowo-wypoczynkowej, pomyślanej tak, by nie tylko latem kąpać się lub pływać żaglówką, ale też zimą pobiegać na nartach, a nawet pograć w piłkę siatkową na piasku w ogrzewanej hali. Jest sporo przystani, wypożyczalni łódek i kajaków. A dorzucić jeszcze wypada dwie rzeki, z których większa – Łyna – wije się romantycznie przez samo centrum i po latach zapomnienia także jest coraz lepiej zszywana z miastem.
No i – nieuchronnie towarzysząca obfitości wody – obfitość zieleni. Olsztynianie pragnący zielonej trawki mają do wyboru dwie opcje. Pierwsza to imponujący i obejmujący spory szmat północnej części miasta Las Miejski, który, wbrew nazwie, pokazuje momentami całkiem dzikie oblicze. 1050 ha, od ścisłych rezerwatów przez miejsca dla aktywnych (kilkadziesiąt kilometrów ścieżek rowerowych), dla ciekawskich (ścieżki edukacyjne), po leniwych (altanki, miejsca piknikowe). Możliwość druga to miejskie parki; dużo mniejsze, ale też staranniej pielęgnowane i regularnie rozsiane po mieście. Jest wśród nich i lokalny, a jakże, 13-hektarowy Central Park (Park Centralny), położony rzeczywiście w samym środku miasta, wzdłuż Łyny. Otwarty zaledwie kilka miesięcy temu, choć pierwsze plany jego stworzenia pochodzą jeszcze z końca lat 40. XX w.! Trzeba przyznać, że zaplanowany z rozmachem, nowoczesny. A już trwa rewitalizacja kolejnego, położonego niemal po sąsiedzku, Parku Zamkowego.
O ile z dóbr natury korzystają przede wszystkim mieszkańcy, o tyle turyści mają w programie zawsze jeden żelazny punkt: Stare Miasto. Nie da się zaprzeczyć, że posiadające kilka żelaznych atutów rodem aż ze średniowiecza: Zamek Kapituły Warmińskiej, bazylikę czy Wysoką Bramę (wszystkie z XIV w.). Ale poza tym jest niemal w całości, podobnie jak warszawska Starówka, historyczną, na poły rekonstrukcją, na poły pastiszem. Po zdobyciu Olsztyna Rosjanie uczynili bowiem sobie z miasta jedno wielkie ognisko, puszczając z dymem niemal połowę domów, a ze szczególną zajadłością znęcając się nad staromiejską zabudową. Kolejny cios przyniosła już III RP. Na przełomie XX i XXI w. ochoczo zapełniono dawne luki w pierzejach ulic pseudokamieniczkami w konwencji tzw. uspokojonego postmodernizmu. Może on i uspokojony, ale i tak wywołuje wstrząs estetyczny. Wybierając się więc na Stare Miasto od strony Wysokiej Bramy lub Targu Rybnego, najlepiej wstydliwie opuścić wzrok i podnieś go dopiero w okolicach Rynku.
Marszałek przewraca się w grobie
Gdybym to jednak ja był przewodnikiem po Olsztynie, przede wszystkim zaordynowałbym spacer wzdłuż alei Marszałka J. Piłsudskiego. Bo to najważniejsza ulica w Olsztynie, kto wie, czy niemająca większego znaczenia aniżeli Piotrkowska w Łodzi. I gdyby nagle zniknęła, wraz z nią musiałoby zniknąć miasto. Jest symbolem jego rozwoju, ale zgrabny eseista z łatwością potrafiłby uczynić z niej także symbol polskiej urbanistyki, a może nawet historii? Jak na aleję przystało, jest szeroka, ale – niestety – niezbyt urodziwa. Może dlatego, że w odróżnieniu od Piotrkowskiej na jej wygląd składały się pospołu wszystkie kolejne epoki, a każda z nich dokładała własne wyobrażenia o tym, co ładne i estetyczne.
Zacznijmy od placu Jana Pawła II, skąd Piłsudskiego się zaczyna. To chyba najbardziej skażone reklamami miejsce w Polsce (no, może mogłoby z nim rywalizować skrzyżowanie Marszałkowskiej i Jerozolimskich w stolicy). Trzy okalające plac budynki szczelnie zaklejone są billboardami, banerami i afiszami. Czwarty to Ratusz, więc przynajmniej tu można zobaczyć elewację. Nie ulega jednak wątpliwości, że spośród wszystkich prezydentów i burmistrzów miast w kraju zarządzający Olsztynem ma najbrzydszy widok z okna gabinetu. Chyba mu to jednak specjalnie nie przeszkadza, albowiem wśród wielkich płacht reklam wypatrzyłem i takie, które zapowiadają imprezy organizowane przez miasto.
Dalej mamy mieszankę wszystkiego ze wszystkim. Listę pałaców władzy dopełnia monumentalny i efektowny gmach Urzędu Marszałkowskiego oraz nieco mniej monumentalny i dużo mniej efektowny – Urzędu Wojewódzkiego. Jaka władza, taka siedziba. Są też pałace konsumpcji – aż trzy centra handlowe. Dukat z 1965 r., po gruntownym liftingu, siermiężny Viktor z 2006 r. oraz wypasiona, postmodernistyczna Aura z 2009 r. No i pałace pieniądza: skromna siedziba NBP, a dokładnie naprzeciwko niego efekciarska – Banku BPS.
Są dwa place (Dunikowskiego oraz Solidarności). Pierwszy w całości, zaś drugi w połowie przerobiony na parking. Oraz pomnik autorstwa Xawerego Dunikowskiego z 1954 r. Niegdyś poświęcony był „Wdzięczności Armii Czerwonej” (za spalenie miasta?), dziś – „Wyzwoleniu Ziemi Warmińsko-Mazurskiej”. W zamyśle wielkiego rzeźbiarza miał symbolizować Łuk Triumfalny, ale chyba coś poszło nie tak, bo przypomina raczej dwie szubienice i tak też potocznie nazywany jest przez mieszkańców. Wisielczy nastrój wzmacnia sąsiadujący z pomnikiem ponury kompleks aresztu śledczego. To bardzo osobliwa lokalizacja na tego typu instytucję, a wysoki, ozdobiony zasiekami mur czyni z ulicy swoisty miejski kanion. Na murze wielki billboard lokalnego dewelopera z hasłem „Idealne miejsce do życia”. To się nazywa poczucie humoru.
Istotnym dopełnieniem alei jest tzw. Pakiet PRL: potężne zakłady Stomilu (obecnie Michelin) oraz infrastruktura, która miała służyć robotniczej klasie: hala widowiskowa Urania (stylowa, ale bardzo zaniedbana), Planetarium, stadion piłkarsko-lekkoatletyczny (w stanie destrukcji). I unijny już dodatek sprzed dwu lat: Aquasfera, czyli park wodny + basen olimpijski.
Przechył ku przeszłości
Olsztyn nie ma szczęścia do nowoczesnej architektury. Ikony modernizmu: dom towarowy Dukat mocno przerobiono, hala Urania dogorywa, a kino Kopernik – mimo protestów – po prostu zburzono. Dziś też jest kiepsko. Dobrej współczesnej architektury nie generuje tu środowisko akademickie, jak w innych dużych miastach. Brakuje ciekawych projektów budynków publicznych, dość banalnie prezentuje się mieszkaniówka. Jest niezły kameralny biurowiec firmy farmaceutycznej, kontrowersyjna siedziba koncernu Energa i to wszystko. W tej sytuacji symbolem nowoczesności wypadałoby obwołać budynek mieszkaniowo-usługowy, postawiony niedawno na ul. Nowowiejskiego, tuż przy Starym Mieście. Osobliwe nawiązanie do Gaudiego, Hundertwassera i secesji. Architektoniczny krasnal ogrodowy.
Ale bezradny wobec nowoczesności Olsztyn nieźle radzi sobie z przeszłością. Sztandarowe zabytki są zadbane, ich otoczenie zagospodarowane. Coraz więcej kamienic odzyskuje dawny blask, a niektóre z nich odnowiono wręcz wzorcowo (siedziba hotelu Dyplomat, zabudowa pl. Bema). Ostatnio zakończono przeprowadzoną dosłownie w ostatniej chwili rewitalizację Tartaku Raphaelsohnów, ostatniej już – niestety – pozostałości po historycznej dzielnicy przemysłowej posadowionej niegdyś nad brzegami Łyny. Jednak największym wyzwaniem jest niewątpliwie duży kwartał miasta skupiający zabudowania dawnych koszar piechoty, artylerii i dragonów. To właściwie minimiasteczko, które miało własną straż pożarną, piekarnie, pralnie itd. Bowiem w XIX w. i na początku XX w. Olsztyn był największym, po Królewcu, ośrodkiem wojskowym w Prusach Wschodnich.
Część tego obszaru już zagospodarowano. Sprzedano pojedyncze budynki, które po rewaloryzacji służą za biura, lofty, sklepy i punkty usługowe. Ale ciągle jeszcze pozostaje ogromna połać, o którą od kilku lat wykłócają się organizacje miejskie, władze Olsztyna, deweloperzy. Tymczasem koszary niszczeją. Społeczni obrońcy dziedzictwa podejrzewają, że ratusz czeka na jednego, wielkiego inwestora, który kupi całość i po swojemu zagospodaruje. – Byłby to wielki błąd – przekonuje Rafał Bętkowski, autor licznych książek o historii Olsztyna. – Walorem tego miejsca jest przede wszystkim wyjątkowy układ urbanistyczny i jego zniszczenie poprzez dobudowywanie czegokolwiek byłoby niepowetowaną stratą.
Przybysz wyczuwa w Olsztynie potencjał na budowę prężnej aglomeracji, choć miasto zapewne nigdy nie będzie pełnić funkcji metropolitalnych. Ale czy powinno? Dane przez los walory przyrodnicze powinny być głównym jego atutem. Do wykorzystania.