Jak zwykle wiele pilnych spraw jest do załatwienia. Czy goście na przyjęcie potwierdzeni? Czy w ramach zakąski podać im ośmiorniczki, czy raczej śledzia w oleju? Czy w harmonogramie dni otwartych otwarcie powinno nastąpić o 9, czy raczej o 10 rano?
Do tego oczywiście jest też bieżąca robota. Kolumny niesczytane. Co to ma być za zdjęcie? Ten tekst jest niedrukowalny. Czy mamy coś na podmianę? A tak w ogóle, to gdzie autor? Niech się pofatyguje do sekretariatu.
Jakby tego było mało, przyczepiła się jeszcze do sześćdziesięciolatki młoda. Właściwie wnuczka. Łazi za nią i wypytuje. Jak się pracowało 60 lat temu? Którą swoją siedzibę najmilej wspomina? Które wydarzenie z historii własnej najbardziej zapadło jej w pamięć?
A sześćdziesięciolatkę wcale nie tak łatwo namówić na wspomnienia. Wykręca się, jak może: „Dzisiaj już nie. Może jutro?”; „Ja nic ciekawego nie pamiętam”; „A ile to potrwa? Pół godziny? O Jezu…”. Młode nie ustępuje, wierci dziurę w brzuchu. No dobrze, już dobrze, zgadza się, coś opowie w skrócie. W końcu też się kiedyś było młodym i zaczynało w tym fachu.
Wczesna młodość
W aurze odwilży popaździernikowej, niedługo po narodzinach, do jej pierwszej siedziby szło się przez pustynię Gobi. Tak w wąskim gronie pierwszych pracowników mówiono o placu Defilad. A więc przez plac, potem głównym wejściem do Pałacu Kultury, winda, 11. piętro, i już się było na miejscu.
Do miana redakcji dziennikarskiej było jej wtedy jeszcze dość daleko. W wysokich, przestronnych pokoiszczach lepiej czuli się towarzysze z nadania partyjnego, minister szkolnictwa wyższego i redaktor naczelny Stefan Żółkiewski, nazywany Hetmanem, Romana Granas czy Jerzy Putrament, ale młodsze pokolenie, które dołączyło niebawem – Jerzy Urban, Ryszard Kapuściński, Marian Turski, Daniel Passent – zapamiętało z tamtego miejsca i czasu raczej nastrój przytłoczenia.