Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Historia

Na Berlin

Wspomnienia zdobywcy Berlina

Żołnierze polscy pod Bramą Brandenburską, 1945 r Żołnierze polscy pod Bramą Brandenburską, 1945 r Zdzislaw Wdowinski / Forum
„Pomyślałem sobie – historycznie tośmy się zapisali, ale liczebnie tośmy się odpisali” - wspominał żołnierz I Armii WP, w cywilu – stolarz z Broku nad Bugiem.

Kwiecień 1945 r. Wiosna w całej pełni. I praski pułk dobił wreszcie do Odry. Cywilni Niemcy cofają się na tyły, zostawiając cały swój dobytek. Myśmy także trzy razy opuszczali swój dom, by wreszcie wrócić do spalonego, więc odczuwam coś w rodzaju satysfakcji, że to samo ich spotyka. Ale spostrzegam, że ten i ów stara się pomóc Niemcom, żałują ich. My, Polacy, nie potrafimy być okupantami. A może tylko to my, frontowi, jesteśmy tacy.

Wysyłałem listy do żony, wciąż pisałem o tym, że już niedługo wrócę. Przestałem czuć niebezpieczeństwo wojny, czułem się teraz bardziej pewny niż w walkach o Wał Pomorski. Wydawało mi się, że teraz to już tylko jeden skok, jedno uderzenie i koniec wojny. Nie tylko ja, każdy z nas czuł w sobie tę pewność zwycięstwa. Ale rzeczywistość okazała się zupełnie inna.

Następnego dnia 1 praski pułk wyruszył, 3 batalion dostał nowego dowódcę, został nim mjr Zwierzański, siwiuteńki, o przyjemnym wyrazie twarzy, zawsze go będę pamiętał. Dowódcą 9 kompanii w dalszym ciągu był por. Roj, którego ogromnie ceniłem. W naszym plutonie łączności żadnych zmian nie było. Chyba może to, że woźnicy Tubiczowi ocieliła się zdobyczna krowa, którą ocenił jako bardzo wartościową i postanowił ją zabrać do Polski. Ponieważ każdy z nas uważał, że wnet wracamy, każdy więc miał wypakowany plecak różnymi zdobycznymi rzeczami.

Kiedy już przemaszerowaliśmy ze 4 km, kolumnę zatrzymano i dowódca pułku Maksymczuk przejechał wzdłuż kolumny i powtórzył rozkaz: „Każdy żołnierz zostawia sobie rzeczy niezbędne, dopuszczalna waga 4 kg”. Ponieważ idziemy 80 km, na Berlin, a przed nami jeszcze Odra. Nie trzeba było tego powtarzać, nawet woźnica Tubicz odwiązał krowę, która spokojnie odeszła w las, a my po kilku godzinach autostradą szczecińską w górę Odry – podchodziliśmy do jej brzegów. Szliśmy lasem, coraz niżej, a z samolotu posypały się ulotki. Podniosłem jedną, była to niemiecka odezwa do nas, Polaków. Że za co walczymy, że wyginiemy wszyscy, że Niemcy mają nową broń. Himmler objął dowództwo, że ani kroku za Odrę. Myśmy wszyscy jednak dokładnie wiedzieli, że tylko wtedy zobaczymy dom i rodziny, kiedy weźmiemy Berlin. Ten wyśniony, wyśpiewany i wyprzeklinany przez żołnierzy 1 dywizji...

Nad ranem zagrały katiusze

Niemcy w okopach po drugiej stronie, miałem lornetę, widziałem więc, jak wychodzili czerpać wodę. Rzeka była niczego, znałem się na tym, bo mieszkam nad Bugiem. Pośrodku była wyspa, na prawo żelazny most. Od naszej strony na nurcie zwalony. Rozlokowaliśmy się, kompanie zbijały tratwy do przeprawy, aby im się nie nudziło. My, jak zwykle, plątaliśmy się z telefonem.

Przygotowania trwały trzy dni, w dali o 8 km ruszyli Rosjanie z przyczółka. Słychać i widać było kurz i dymy. Na noc w pogotowiu bojowym zeszliśmy do piwnic. Nad ranem zagrały katiusze, na ten znak zaczęła walić artyleria. Dniało, czekaliśmy rozkazu do wyjścia. Jako trzeci batalion wyruszyliśmy ostatni, była godzina 8 rano. Artyleria nasza strzelała już z rzadka. Przebiegliśmy ulicę, wybiegliśmy na łąkę. Odległość od rzeki – może 300 m i wtedy stało się coś, co można nazwać piekłem. Trwało to około 20 minut. Ja okopałem się prawie z głową. Nie było czasu myśleć o tym, ilu zginęło. Podpłynęły amfibie i prom z dykty. Ja trafiłem na prom. Położyłem się wraz z innymi na dno, na wierzch ładowano działka 45 mm, aby obciążyć prom, na moście bowiem znajdowali się Niemcy i razili z karabinów. Jazda promem dłużyła się jak wieczność. Nareszcie rozkaz: wysiadać. Przelotnie zobaczyłem śmiertelnie rannego dowódcę 9 kompanii por. Roja. Nie było jednak czasu na rozmyślania. Niemcy razili ogniem krzyżowym, z boków, z mostu i z sitowia. Zanim ich nie zlikwidowaliśmy, straty były ogromne. Przed nami był wysoki wał.

W tym czasie, kiedy myśmy lądowali, Niemcy nacierali na cofający się nasz 1 batalion, który godzinę wcześniej forsował Odrę. Teraz pod ochroną naszych karabinów maszynowych wycofywali się. Było ich już niewielu. Na wale i pod wałem robiło się ciasno. Zabitych ściągano bliżej wody i układano rzędem. Leżałem okopany i przyglądałem się. Następny prom podpłynął i przywiózł dalszy transport wojska. Niemcy strzelali z ciężkich czołgów. Pociski przelatywały albo nad wałem, albo trafiały w wał. Raptem, kiedy już prom minął wyspę, pocisk trafił w prom i wszystko się rozsypało. Niewielka część dopłynęła do wyspy, reszta spływała w stronę mostu, gdzie była jeszcze placówka niemiecka. Szef sztabu batalionu z pistoletem w ręku krzyczał „kto chce żyć, na wał”. Wyskoczyłem na wał, złożyłem się, strzelałem. Niemcy tyralierą przeskakiwali z miejsca na miejsce w stronę wału. Sytuacja była niedobra. Tylko że Niemców jeszcze gorsza. Na tej nizinie byli widoczni jak na dłoni. Czuliśmy naszą przewagę, wiedzieliśmy, że teraz nie zepchną nas już do wody. Tak było do wieczora.

Wieczorem zaczęły przeprawiać się większe siły. Moździerze. Na wale zrobiło się ciasno, staliśmy jeden obok drugiego. Jak zwykle otrzymałem rozkaz nawiązać łączność z 9 kompanią, jednak już nie z por. Rojem – nie żył, a z nowym d-cą kapitanem Iwanowem. Rano skoro świt kompania wyruszyła do ataku, była wielka mgła. Poszliśmy w tę mgłę, ja ze Sznegutem i Zelerem z trudem nadążaliśmy z rozwijaniem telefonu i włączaniem się. Błądziliśmy. Wzięliśmy do niewoli kilku Niemców. Młodzi chłopcy, może po lat 15, umajeni jak młode drzewka. Dwóch płakało. Odprowadziłem ich na tyły i oddałem napotkanym żołnierzom, szybko wracałem, aby nie zabłądzić we mgle. Sam wziąłem do niewoli pierwszych siedmiu Niemców. Mgła zaczęła stopniowo opadać.

Kompania była w przodzie o jakieś 200 m. Równina jak stół, telefon zerwany, wówczas na tę równinę poszedłem ja, czołgałem się, leżałem bez ruchu i udawałem, że nie żyję, nawiązałem łączność i wróciłem szczęśliwie do kompanii. Dla mnie to było coś zupełnie normalnego, ale leżący koledzy obserwowali każdy mój ruch w napięciu. Zostałem za to przedstawiony przez z-cę d-cy Oksanicza do Srebrnego Krzyża Zasłużonych na Polu Chwały. Tego dnia jeszcze raz przeżyłem ogromną radość. To pierwszy list z domu, pierwszy od trzech miesięcy. Wieczorem zdobywaliśmy wioskę, dom po domu, palące się domy oświetlały teren. Było na co patrzeć i było co robić. Tu dopiero był front.

Rankiem szliśmy wzdłuż szosy, z jednej strony wioska z wieżą kościelną, z której Niemcy strzelali do nas. Czołgaliśmy się przez pole... Było nas około 20 ludzi. Nagle ktoś woła „Niemcy z tyłu”. Rzeczywiście, tyraliera na całej szerokości pola. To ci z tej wieży kościelnej. Idą prosto na nas. Strzelamy zza bunkra. Pierwszy z naszych zginął dowódca zwiadu. Miał karabin z lunetką. Wziąłem ten karabin i strzelałem z niego. Niemcy skosami podchodzili coraz bliżej. Byli już zupełnie blisko. W końcu jednak wywiesili białą flagę i szli w naszą stronę. Poddali się, a było ich około 18.

Nareszcie dochodzimy do Starej Odry. Szliśmy, stąpając jednym śladem. Pole było zaminowane. Wzdłuż Starej Odry przy żelbetowym wale mijaliśmy zabitych naszych żołnierzy, nasze wojsko. Widok był straszny. Minęliśmy most, za mostem zobaczyłem starych Niemców; płakali przeklinając Hitlera i wojnę. Oni to właśnie odczuli to wczorajsze bombardowanie naszych samolotów.

 

Berlin wyśniony

Droga na Berlin była otwarta... Nie pamiętam dokładnie, po ilu dniach marszu mijaliśmy Oranienburg. Otwarty przed godziną obóz, dużo tutaj jest Polaków, niektórzy siedzą, nie mogą iść. Jakiś oficer z obozu chce iść z nami, nie pamiętam, jak to się skończyło, bo się śpieszymy, musimy iść dalej. W końcu cel naszych marszów. Piechota zajmuje pozycje na kanale, jakieś 50 m za kanałem Niemcy, strzelanina. Po południu katiusze wspierają nas, strasznie szumią i spadają za kanał. W oddali słychać dudnienie, dudnienie zachodzi, okrąża nas. Trębalski z ulgą mówi „to Iwan idziot” i rzeczywiście tak było. Ściągamy telefon. Znów jakiś pośpiech. To samochody z PAL czekają na nas, pakujemy się na nie. Ja przyprowadzam piękny rower, chcę go zabrać. Śmieją się ze mnie, dowódca mówi: „Kańkowski, przecież my idziemy do Berlina, po co ci to?”. Zostawiam, wywalam wszystko z plecaka, cały majątek żołnierski, zostawiam to, jak inni, przy samochodzie.

Jest gdzieś koniec kwietnia, myślałem, że już do domu jedziemy, ale tu ten przeklęty Berlin wyśniony, wyśpiewany w marszach, bo ciągle śpiewaliśmy. Już może tylko 50, może 30 km. Zbliżamy się coraz wolniej, bo mosty na kanałach były pozawalane, a ten Berlin to chyba na bagnach postawiony, bo tyle kanałów wokół niego. Coraz większy huk słychać, wjeżdżamy na przedmieścia.

Tutaj prawdziwe wesele w siedzibie diabła – tak sobie pomyślałem. Złazimy z wozów. Obok mnie stoi siwiuteńki, z przyjemną twarzą, nasz dowódca batalionu mjr Zwierzański, przy nim ruchliwy jego zastępca por. Niedźwiecki; czekamy na rozkazy. Kompanie odpoczywają. Nie wiemy, co nas tam czeka. Niemieckie samoloty krążą, robi się zmierzch. Myślę teraz o tym; kto z nas przetrwa tę próbę – będzie żył. Pocieszam się tym, że pluton nasz przeszedł tyle i zginęło nas zaledwie trzech, a jeden ranny, może więc i tutaj się uda. Odprawa przed bitwą, idę i ja...

Otrzymujemy rozkaz: nasz batalion zajmie stanowisko na ulicy Bismarcka. Do śródmieścia mamy 7 km. Zaraz też kompanie wyruszyły. Była noc, łuny palącego się Berlina oświetlały nam drogę. Mijaliśmy ulice, szerokie parki, przewracaliśmy się zaczepiając o różne druty na ulicach, widać ślady niedawnych walk. Po obu stronach ulicy stoi dużo spalonych czołgów. Przeważnie naszych. Co czuję? Chyba nic. Strachu – nie, to dawno minęło. W duszy cieszę się, to już chyba koniec, ostatnie godziny Hitlera, ale on jeszcze żyje. Stukasy jego warczą w powietrzu, latają nisko nad domami, chyba uciekają albo coś wywożą. Kołuje mi się w głowie, w duchu cieszę się. Myślę o tym, jak będą się cieszyli w domu, że to już koniec.

9 kompania dostaje rozkaz: pójść – przecinając ulicę Bismarcka – na wprost do kamienic zajętych jeszcze przez Niemców. Niemcy sypią jak grochem z każdego okna, z narożnej kamienicy po drugiej stronie skrzyżowania 9 kompania weszła do akcji, poprowadził kpt. Iwanow. Łączność za nią pociągnęli Bojko i Dziokan. Ja przez ten czas założyłem uziemienie, wychodząc na podwórko w kamienicy... Na razie Niemcy nas nie widzieli i wszystko było w porządku, ale jak zobaczyli przez bramę naszych, od razu zabili siedmiu czy ośmiu. Pisarzowi kompanii wystawały plecy, dostał kulę poza łopatkę, zmarł natychmiast. Sanitariusz Gaś uwijał się, jak umiał, aż dziwne, co za zapał w niego wstąpił. Byliśmy już w akcji na dobre. Na razie byłem przy dowódcy batalionu mjrze Zwierzańskim, wydawał tylko rozkazy, ja odbierałem telefony, godzina była może 10.

7 kompania nie może zapalić fabryki po drugiej stronie, brak materiałów zapalnych. Z-ca d-cy por. Niedźwiecki każe rzucać pancerfausty. Kogoś tam rozerwało, inni boją się rzucać. Nam rwie się telefon, razem z Trębalskim idziemy, trzeba przebiegać ulicę, na środku ulicy trzech zabitych, niedaleko na prawo barykada. Niemcy sieją po niej jak grochem. Przebiegam sam, znalazłem uszkodzenie, skręcam, izoluję, wracam tą samą drogą. Przed naszym wejściem do kamienicy czołg nasz pali się. Kompania 9 melduje, że parter narożnej kamienicy oczyszczony od Niemców. Niemcy zeszli do piwnic. Kompania dostaje rozkaz atakowania drugiego skrzydła. Artyleria rozbiera działa i wnoszą je na piętra. Działo 45 mm Wróblewskiego już chyba od godziny strzela do Niemców, jest jakaś chęć walki, to nie Wał Pomorski, tu Niemców widać, jak uciekają, chowają się za drzwi, za szafę, nasi ich pędzą, biorą do niewoli, tłuką, bo nie możemy ich odprowadzić.

Czuję, że głowa omal mi nie pęknie. Co pewien czas Niemcy rzucają głowicę pancerfaustów, huk ogromny, przez pół godziny nic nie słychać co kto mówi. Posługujemy się czasem rozmową na migi. Jest już po południu, przy naszej bramie płonie drugi czołg zapalony przez Niemców. Wyskakuje z czołgu dwóch czołgistów; jeden jest ranny, leży po drugiej stronie czołgu. Widzę Gasia, sanitariusza, jak biegnie, ściąga rannego poza pole ostrzału, następnie bierze go na plecy i do bramy. Nikt nie wie, skąd w tym człowieku tyle odwagi. Ale to już ostatnie godziny. Każdy chce zakończyć sprawę. Nam strasznie coś rwie łączność, już pięć razy byłem od rana na linii, jakoś szczęśliwie. Grunt padać, często padać.

Obraz rozpaczy

Jest już może godzina trzecia, czuję straszne zmęczenie, ból głowy. Zeler przy aparacie, ktoś mnie zawołał, abym zszedł do piwnic. Schodzimy; setki, tysiące ludzi. Mężczyźni, kobiety, dzieci. Czuję się tu źle, wychodzimy, mam wrażenie, że zatłukliby nas pięściami, tyle narodu. Do ściągania ludzi z ulicy już nie potrzebuje się trudzić Gaś. Przyprowadzają z piwnic Niemców, idą pod własne kule. Robi się już szaro, zapada zmrok. Niemcom każemy ciągnąć działo przez skrzyżowanie, ciągną posłusznie. Słyszymy, jak krzyczą „nicht schiessen, nicht schiessen”. Za nimi podbiegają nasi artylerzyści, już strzelają, robi się przyjemniej.

Wieczorem szef sztabu batalionu (nie pamiętam jego nazwiska) prosi mnie, abym przeprowadził go do 9 kompanii. Idziemy, znam drogę doskonale, przechodziłem tędy więcej niż osiem razy. U wylotu ulicy Niemcy sieką, chociaż noc. W odstępach przelatujemy ulicą Bismarcka. Jesteśmy już w 9 kompanii. Obraz rozpaczy. Na gruzach siedzi Iwanow, a przy nim leży śpiąca kompania, jest ich niewielu. Nagle poczułem, że stoję na czymś miękkim. Tak, to człowiek. Przywaleni gruzami leżeli bohaterowie dnia dzisiejszego.

Nie wiedziałem, z czym szef sztabu przyszedł, dopiero teraz się dowiedziałem. Przyniósł Iwanowowi rozkaz posuwania się do przodu i zajęcia Dworca Głównego. Takie to było zadanie naszego batalionu. Widziałem u Iwanowa łzy w oczach. Nie płakał nad sobą. Był to dowódca wypróbowany, odważny, ale płakał nad swoją kompanią i powiedział: „Smatri, jak ich teraz obudzić, ilu ich jest i jak z nimi walczyć”. Ale rozkaz był wyraźny.

Po naszym powrocie sztab batalionu przeniósł się bliżej 9 kompanii, do kamienicy, skąd kompania miała punkt wyjściowy na Niemców. Zbliżała się godzina 22. Walka trwała. Cywile Niemcy ciągnęli działa wzdłuż ulicy Bismarcka. Krzyczeli do swoich „nie strzelajcie”. I w taki sposób 9 kompania wspierana przez artylerię zajęła po północy dworzec. W wejściu zabito kilku naszych. Podziemie dworca było przepełnione ludźmi. Pociągi z rannymi. Była godzina 1 po północy. Czuliśmy, że coś się stanie, zapanował jakiś spokój, jak przed burzą.

Nagle o godzinie 2 podano do wiadomości kapitulację. Zapanowała radość nie do opisania. Przeżywali ją wszyscy. Umorusani w dymie, we krwi, zmęczeni, brudni, całowaliśmy się jak niemądrzy. Dawaliśmy sobie prezenty, wymienialiśmy buty. Bajko przyniósł całą czapkę zegarków, był to zbieracz nie lada. Wybrałem sobie jeden taki na kluczyk. Powiedziałem, że to najpewniejszy, bo starodawny, to nikt nie ukradnie. Na rano byliśmy zwycięzcami, tylko że nie na długo zabawiliśmy w Berlinie.

Miasto momentalnie zaczęło się zaludniać. Tu i ówdzie rozsuwały się gruzy i Niemcy całym potokiem wychodzili z piwnic, aż strach, jak zaczynało się robić ludno. Myśmy zaczęli ustawiać się w szeregi. Jakoś tak mało nas było. Pomyślałem sobie – historycznie tośmy się zapisali, ale liczebnie tośmy się odpisali.

 

Autor ur. w 1921 r., zmarły w 2001 r., nadesłał wspomnienie na konkurs POLITYKI w latach 60.

Polityka 19.2010 (2755) z dnia 08.05.2010; Historia; s. 58
Oryginalny tytuł tekstu: "Na Berlin"
Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Historia

Dlaczego tak późno? Marian Turski w 80. rocznicę wybuchu powstania w getcie warszawskim

Powstanie w warszawskim getcie wybuchło dopiero wtedy, kiedy większość blisko półmilionowego żydowskiego miasta już nie żyła, została zgładzona.

Marian Turski
19.04.2023
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną