Tego samego dnia, gdy w okolicach Koblencji pruskie wojska przekroczyły Ren, aby wejść na terytorium rewolucyjnej Francji, 1 sierpnia 1792 r. do Paryża dotarł tekst proklamacji księcia brunszwickiego, naczelnego wodza połączonych armii króla Prus i cesarza Franciszka II. Groził on Francuzom straszliwymi karami, jeśli włos spadnie z głowy Ludwika XVI lub jego żony, od ponad roku znajdujących się praktycznie w areszcie domowym w paryskim pałacu Tuileries.
W stolicy zawrzało. Od chwili wybuchu wojny wiosną 1792 r. podejrzewano, że król po cichu liczy na klęskę francuskiej armii, widząc w tym jedyną szansę na odzyskanie władzy. Krążyły plotki o kontaktach Ludwika z arystokratami, którzy – uciekłszy po upadku Bastylii za granicę – wstępowali do sił zbrojnych mających najechać ojczyznę. Wierzono, że Maria Antonina utrzymuje potajemne kontakty z cesarzem – swym bratankiem. Kolejne klęski na froncie podsycały podejrzenia Francuzów, że mają wśród siebie wysoko postawionych zdrajców. Teraz, kiedy wróg wdzierał się już na teren kraju, pogróżki rzucone w twarz jego obywatelom okazały się kroplą, która przelała czarę. 10 sierpnia agresywny tłum wdarł się do Tuileries; szwajcarscy gwardziści otworzyli ogień.
Ludwik z żoną, siostrą i dziećmi schronił się w budynku Legislatywy. Umieszczono ich w loży stenografa. Zza jej krat obserwować mogli, jak deputowani podejmują decyzję o przyszłości: król zostanie zawieszony, nowe zgromadzenie wybrane w sposób bardziej demokratyczny opracuje nową konstytucję. Że oznaczało to w najlepszym przypadku kolejne ograniczenie władzy królewskiej – nie można było mieć wątpliwości.