Dzisiejsza pamięć Europy, jeśli można użyć takiego terminu – pisze ukraiński historyk Jarosław Hrycak – w znacznej części ukształtowała się dzięki wykluczeniu doświadczeń jej wschodnioeuropejskiej części. W jakimś stopniu jest to dziedzictwo zimnej wojny”. Twierdzenie to można rozszerzyć: nie tylko pamięć, ale też elementarna wiedza, i to całego zachodniego świata.
Hrycak ma na myśli pamięć lat 1932–45. Głównymi wydarzeniami tego czasu w Europie było, wedle zachodniej wiedzy potocznej, przejęcie władzy w Niemczech przez Hitlera, jego napaść na państwa zachodnie i na Rosję, Holocaust, wreszcie wyzwolenie Europy przez sprzymierzone siły USA, Wielkiej Brytanii i ZSRR. Skuteczne rozszerzenie tego kanonu przyniósł dopiero „Archipelag Gułag” Aleksandra Sołżenicyna (wyd. 1973–75), który zburzył naiwny obraz Związku Radzieckiego, odsłaniając jego fundamenty – terror i niewolnictwo. Natomiast kraje „demokracji ludowej” pozostały na Zachodzie ledwie aneksem do ZSRR.
Pamiętam moje zdumienie, gdy byłem przed 40 laty w USA i 1 września żaden z dzienników nie przypomniał, co to za data. Podobnie Powstanie Warszawskie i zniszczenie polskiej stolicy nie przebiło się do świadomości zachodniej. Każdy kraj naszej strefy miał przykre poczucie, że we wspólnej historii Europy jego przejścia zasłużyły najwyżej na wzmianki. Nie mówię tu o historiografii akademickiej, lecz o tym, jaki zasób informacji i skojarzeń wynosi ze szkół i z mediów przeciętny Europejczyk, a cóż dopiero Amerykanin. Tego automatycznie zmienić nie mogło rozszerzenie NATO i Unii Europejskiej.