W PRL trwały ostatnie przygotowania do uroczystych obchodów tysiąclecia państwa polskiego (966–1966 r.). Ta rocznica rodziła kolejne konflikty na linii państwo–Kościół katolicki. Dla obu stron obchody Milenium były swoistą próbą sił. Władze nie szczędziły sił i środków, żeby nadać obchodom świecki charakter. Chodziło o odciągnięcie obywateli od uroczystości organizowanych w kościołach. Cały aparat państwa został zaangażowany w tę akcję. Ale szybko się okazało, że akademie, spotkania z tzw. ciekawymi ludźmi, koncerty, a nawet mecze piłkarskie, organizowane w czasie uroczystości kościelnych, nie są w stanie zakłócić przebiegu obchodów religijnych.
W tej sytuacji władza postanowiła sięgnąć po inne rozwiązania. W teren ruszyli funkcjonariusze Służby Bezpieczeństwa. Przeprowadzili tysiące tzw. rozmów ostrzegawczych. Jednak podstawowym narzędziem w tej walce miały być przepisy ustawy z 1959 r., które nakładały na Kościół ogromne zobowiązania podatkowe za użytkowanie budynków, które nie służyły bezpośrednio kultowi religijnemu. Nagle okazało się, że na niemal każdej plebanii ciążą wieloletnie zaległości, których uregulowanie przekracza możliwości finansowe parafii.
W najgorszej sytuacji byli proboszczowie działający w parafiach ulokowanych na tzw. Ziemiach Odzyskanych. Tam, zdaniem administracji, wszystkie zajmowane przez duchownych budynki były własnością państwa i dalsze ich użytkowanie uzależniano od podpisania umów dzierżawnych, co powodowało kolejne zobowiązania finansowe i całkowicie uzależniało proboszczów od lokalnej władzy. Takie postawienie sprawy wywołało ostry protest biskupów. Arcybiskup wrocławski kardynał Bolesław Kominek wprost zabronił podpisywania takich umów. Jednak wielu duchownych szło na ciche kompromisy z władzą. Za cenę łagodniejszego potraktowania przez wydziały finansowe rezygnowali z organizowania wyjazdów parafian na centralne uroczystości milenijne 3 maja w Częstochowie.