Znaliśmy się od zawsze
Władysław Bartoszewski o Marku Edelmanie: Uderzała mnie jego suwerenność duchowa
Gdyby Marek Edelman wiedział, że wspomnienie o nim zaczynam cytatem poetyckim, to pewnie by się roześmiał, machnął ręką i powiedział szorstko, żebym dał spokój. Wierzę, że w tym szczególnym przypadku mi wybaczy. Wiersz został napisany przez Irenę Conti, cenioną poetkę włoską – to znaczy przez urodzoną w Warszawie Irkę Gelblum z Żydowskiej Organizacji Bojowej, która wraz z Markiem walczyła w Powstaniu Warszawskim:
„Boże codzienności
wprowadź się do naszego domu
na stałe
od świtu do świtu
Bądź w każdym geście
tych co pod dachem chwili
szukają dla siebie schronienia”.
Uważam, że te słowa oddają to, co było mu naprawdę bliskie: po pierwsze – potrzebę konkretu codzienności, konkretu dotykalnego aż do bólu, konkretu, który stawia opór patosowi, a dzięki temu nie pozwala się zakłamać, po drugie – czujną pewność, że zawsze, w każdej chwili, są ludzie, którym trzeba pomóc, bo „szukają dla siebie schronienia”. Mówił, że nie umie się wczuwać „w te wszystkie mistyczne rzeczy” – i natychmiast dodawał, wyjaśniał, stawiał zadanie: „Trzeba dać mieszkanie bitemu. Trzeba go schować w piwnicy. Trzeba się tego nie bać. I w ogóle zawsze trzeba być przeciwko tym, którzy biją” albo: „Jeśli się przyglądasz złu i odwracasz głowę albo nie pomagasz, kiedy możesz pomóc, to stajesz się współodpowiedzialny. Bo twoje odwrócenie głowy pomaga tym, którzy dopuszczają się zła”.
A ja podobne słowa usłyszałem w 1942 r. z ust księdza Jana Ziei, gdy ciężko dotknięty doświadczeniami z Auschwitz zwróciłem się do niego o pomoc: „Wyszedłeś z obozu żywy, bo Bóg chciał, żebyś przeciwdziałał złu, które poznałeś.