Środowe przedpołudnia przeznaczał Ludwik XIV na posiedzenia Rady Stanu, w których oprócz ministrów uczestniczył też następca tronu, czyli – wedle francuskiej nomenklatury – delfin. Pierwsza środa po Wielkanocy 1711 r. nie była wyjątkiem. Była wczesna wiosna, 8 kwietnia. 67 rok panowania Króla Słońce. 11 rok wielkiej wojny, jaką toczył on przeciwko całej niemal zachodniej Europie, aby zapewnić swemu wnukowi Filipowi panowanie nad Hiszpanią i jej imperium.
Wracając około południa z posiedzenia, 49-letni delfin Ludwik napotkał na drodze do swej rezydencji księdza niosącego hostię. Przyklęknął i spytał, dokąd ten się udaje. Ksiądz szedł do chorego na ospę, zbierającą owej wiosny śmiertelne żniwo w okolicy. Wieczorem książę rozmawiał o tym ze swoim lekarzem. Był wyraźnie zaniepokojony, zwłaszcza że od kilku dni czuł się osłabiony bez widocznej przyczyny.
W czwartek rano następca tronu poczuł się nagle źle i pozostał w łóżku. Skarżącemu się na bóle głowy i osłabienie lekarze zaaplikowali kilkakrotne puszczanie krwi. Nie powstrzymało to rosnącej gorączki ani nie poprawiło nieregularnego pulsu. Pewną diagnozę postawili dworscy lekarze dopiero w sobotę 11 kwietnia, gdy na twarzy chorego pojawiła się charakterystyczna wysypka: ospa prawdziwa.
Przez następne trzy doby wydawało się, że delfin może przeżyć i wrócić do zdrowia. Ale 14 kwietnia, w momencie gdy król zasiadł do kolacji, wpadł lekarz królewski Fagon krzycząc, że wszystko stracone. Syn monarchy kilka godzin wcześniej zaczął majaczyć, a rozpaczliwe zabiegi panikujących lekarzy nie poprawiły jego szybko pogarszającego się stanu ani na chwilę. Wiadomość o śmierci następcy tronu spadła na monarchę jak grom z jasnego nieba.
Król nie okazywał mu wielu uczuć przez pół wieku, które Ludwik przeżył w jego cieniu.