Prezydent Ukrainy Wiktor Janukowycz nie wymyślił prochu, próbując wykorzystać Euro 2012 do upiększenia szpetnego oblicza reżimu. Rola futbolu jako makijażu poprawiającego wizerunek władzy jest niemal tak stara, jak sama dyscyplina. Przed mundialem w 1934 r. Mussolini wzywał włoskich zawodników, żeby stali się „żołnierzami narodowej sprawy”. Wezwanie było skądinąd skuteczne: „żołnierze” wywalczyli na boiskowym froncie Puchar Świata. Argentyński caudillo Juan Perón, mając świadomość, że flirt z futbolem może mu zaskarbić jeszcze więcej miłości ludu, udzielił praktycznie bezzwrotnej pożyczki jednemu z klubów w Buenos Aires. W bliższych nam czasach Silvio Berlusconi – właściciel AC Milan – za pomocą futbolowej pasji podbijał wyborców. Gdy sięgał po władzę, obiecywał, że odniesie taki sam sukces, jaki osiągnął ze swoim klubem. Któż, kto kocha futbol, nie dałby się uwieść?
W przededniu Euro 2012 warto przyjrzeć się kilku historiom, które uświadamiają, jak w futbolu przeglądają się społeczeństwa; jak poprzez tę sportową pasję manifestują się zbiorowe fobie i nadzieje.
Arkan gra o Wielką Serbię
Belgrad, stadion Crvenej Zvezdy, początek lat 90. Kibice klubu obnoszą portrety Vuka Draškovicia, lidera Serbskiego Ruchu Odnowy. Wykrzykują slogany o Wielkiej Serbii, śpiewają układane ad hoc pieśni o siekierach, którymi wytoczą krew wrogów, to znaczy Chorwatów, Bośniaków, Muzułmanów, ale też czerwonych serbskich internacjonałów. Za czasów komuny Crveną Zvezdę finansowała milicja i klub ten był nawet wtedy ostoją serbskiego nacjonalizmu.