Największą krzywdę inicjatorowi pomysłu wskrzeszenia igrzysk olimpijskich, baronowi Pierre’owi de Coubertinowi, wyrządziła własna ojczyzna. Zamiast kontynuacji udanej olimpiady w Atenach (1896 r.), drugie igrzyska w Paryżu były szczytem bałaganiarstwa. Potraktowano je haniebnie, byle odczepić się od nawiedzonego olimpijską manią barona. De Coubertin był przekonany, że olimpiada stanie się perłą organizowanej w 1900 r. w Paryżu wystawy światowej, ale Francuzi zakochali się w zbudowanej z tej okazji wieży Eiffla, pokazach mody, przedstawieniach operowych i kankanie tańczonym w Moulin Rouge. Sport ich w ogóle nie obchodził.
Zamiast odbyć się w ciągu tygodnia, jak to było w Atenach, igrzyska ciągnęły się niemal pół roku! Rozpoczęły się 14 maja, a skończyły 28 października. Zawody odbywały się w różnych miejscach, często nieprzystosowanych do uprawiania sportu. W przypadku lekkiej atletyki – w Lasku Bulońskim. Pół biedy było tam z biegami i skokami, bo wykorzystano szerokie aleje. Gorzej z rzutami. I tak w samym środku sektora, w którym rozgrywano rzut dyskiem, stał kilkusetletni dąb, którego nie można było wyciąć. Zwycięzca tej konkurencji Węgier Rudolf Bauer, zapytany dzięki czemu udało mu się jako jedynemu rzucić ponad 36 m i wygrać konkurs, z miejsca odpowiedział, że po prostu starał się celować między konary dębu i dwukrotnie mu się udało! A rywalom – nie.
Cztery lata później Amerykanie w Saint Louis skrócili wprawdzie igrzyska do czterech miesięcy, ale też kompletnie rozłaziły się one w czasie. Zawody przeprowadzili na obiektach sportowych, lecz pod względem chaosu przebili Francuzów.