Wieczorem 30 października 1938 r. John Morrison, pełniący służbę w centralnej komendzie policji Bronx, odebrał telefon. Rozhisteryzowany nowojorczyk krzyczał do słuchawki o inwazji Marsjan na stan New Jersey. Policjant zapytał, skąd ma te informacje, po czym otrzymał odpowiedź, że z radia.
Słuchowiska Orsona Wellesa emitowane były regularnie, co tydzień o tej samej porze, w ramach Teatru Merkurego w stacji CBS od lipca 1938 r. Jesienią 1938 r. młodemu reżyserowi wpadła w ręce książka George’a Herberta Wellsa „Wojna światów”, opisująca historię inwazji Marsjan na Ziemię. Powieść została wydana w 1898 r. i jej akcja rozgrywała się pod koniec XIX w. w Anglii. Orson Welles od razu zdecydował, że nadaje się ona idealnie na halloweenowy odcinek jego słuchowiska. Książka została przekazana Howardowi Kochowi, któremu zlecono przygotowanie scenariusza. Akcję przeniesiono do współczesnych czasów i umiejscowiono w niewielkiej miejscowości Groovers Mill, położonej niedaleko Princeton w stanie New Jersey.
Tempo pracy było imponujące. Cztery dni później 60-stronicowy scenariusz był gotowy. Welles otrzymał go zaledwie kilka godzin przed planowaną emisją programu. Zaczął natychmiast wprowadzać poprawki i uzupełnienia. Wszystko miało wyglądać tak, żeby słuchacze nie zorientowali się, że mają do czynienia ze słuchowiskiem. Swoim współpracownikom powiedział: „Uda nam się, jeśli zrobimy sztukę tak realistyczną, jak tylko to możliwe”. Planowano uśpić czujność słuchaczy, ale jednocześnie stopniowo budować napięcie poprzez kolejne komunikaty i łączenia, przerywające normalny tok programu. Aby aktorzy dobrze wczuli się w wyznaczone im role, Welles odtworzył im dramatyczne nagranie sprzed roku z katastrofy niemieckiego sterowca „Hindenburg”. Pomimo wstrząsających scen, jakie rozgrywały się na lotnisku w Lakehurst, reporter, to krzycząc, to łkając, nie przerwał ani na moment swojej relacji. Do takiego autentyzmu mieli dążyć aktorzy Teatru Merkurego.
Zabójcze macki
Audycja rozpoczęła się o ósmej wieczorem słowami wypowiedzianymi przez samego reżysera: „Już wiemy, że na początku XX w. ten świat był uważnie obserwowany przez inteligencję przewyższającą ludzką...”. Zaraz jednak podano prognozę pogody, po czym połączono się z Hotelem Plaza w centrum Nowego Jorku, skąd zaczęto transmisję koncertu. Żadnego połączenia oczywiście nie było. Orkiestra siedziała w tym samym studiu tuż obok aktorów, którzy dopiero mieli zacząć swój spektakl. Po paru minutach muzykę przerwano, żeby podać komunikat o zaobserwowaniu dziwnych, regularnych wybuchów na Marsie. Po raz pierwszy pojawił się wówczas na antenie prof. Pierson, astronom z obserwatorium w Princeton, grany przez Wellesa, który nagabywany przez reportera, nie potrafił do końca wyjaśnić tego zjawiska. Uspokajał jednocześnie słuchaczy, że Mars jest monitorowany przez naukowców, a poza tym znajduje się od Ziemi w odległości kilkudziesięciu milionów mil.
W trakcie rozmowy profesor otrzymał notatkę, której treść została odczytana na antenie. Informacja mówiła o zagadkowym wstrząsie, porównywalnym do trzęsienia ziemi, który odnotowano 20 mil od Princeton. Pierson wyjaśnił, że był to prawdopodobnie duży meteoryt, który musiał spaść w tym miejscu. W tym momencie nastąpił powrót do normalnego programu. Na antenę wróciła muzyka, a słuchacze otrzymali zapewnienie, że do obserwatorium dziennikarze wrócą, jeśli wydarzy się coś ciekawego.
W kolejnym wejściu antenowym nie było już mowy o meteorycie, ale o dużym płonącym obiekcie. Tym razem reporter był w stanie dokonać wstępnego opisu: „Przypomina bardziej olbrzymi walec niż meteoryt. Jest pokryty lśniącym metalem”. Jeszcze wówczas nic niepokojącego się nie wydarzyło, jednak słuchacze zostali już tymi informacjami przykuci do odbiorników. Raportowano, że na miejscu zdarzenia tłum gapiów staje się coraz większy, wszyscy chcą zobaczyć to niecodzienne zjawisko. Nie było już wątpliwości, że to nie meteoryt, lecz statek kosmiczny. W głośnikach radioodbiorników słychać było dziwne dźwięki dochodzące z wnętrza metalowego walca, po czym otworzyła się osłona. W tym momencie – według relacji – z pojazdu wypełzły macki przypominające węże, które momentalnie wystrzeliły w zgromadzonych ludzi gorące płomienie. Pierwsze osoby padły martwe. Wybuchła panika. Kolejne macki opuściły statek. Rozpoczęła się prawdziwa masakra. Zebrani przed odbiornikami ludzie mogli usłyszeć przerażające krzyki tych, którzy próbowali ratować się ucieczką. Na miejsce wezwani zostali żołnierze, którzy w sile 7 tys., wyposażeni w karabiny maszynowe, wspierani przez artylerię i lotnictwo, dostali rozkaz do ataku. Atak nie przyniósł jednak żadnego skutku, natomiast żołnierze ginęli masowo, rażeni śmiercionośnymi promieniami.
Nagle głos lektora poinformował słuchaczy, że to, z czym zmagali się żołnierze, było zaledwie przednią strażą najeźdźców z Marsa. Natychmiast pojawiła się też wiadomość o tym, że niemal wszyscy żołnierze zginęli. W tym miejscu audycji nastąpiło łączenie z Waszyngtonem. Jeden z aktorów z ekipy Wellesa podszył się pod prezydenta Roosevelta: „Obywatele tego narodu! Sytuacja jest poważna. Jesteśmy atakowani z przestrzeni kosmicznej. Groźny wróg jest wśród nas w coraz większych ilościach”. Kolejne informacje mówiły o tym, że kosmici wylądowali w wielu miejscach. Wszędzie mieli nieść ze sobą śmierć i zniszczenie. Następowały dramatyczne opisy masowych ucieczek z miast i miasteczek, zakorkowanych dróg, niekursujących pociągów. Spiker łamiącym się głosem informował słuchaczy: „Brak obrony. Nasza armia jest... rozbita... artyleria, siły powietrzne, wszystko stracone. To może być ostatnia transmisja...”.
Zbiorowa histeria
W tym momencie większość słuchaczy nie słuchała już dalszego ciągu audycji. Ludzie wylegali masowo na ulice. Przychodzili na policję z dziećmi, wyrażając gotowość do opuszczenia miasta. Twierdzili, że byli świadkami bombardowania Nowego Jorku. Na ulicach tłumy wpatrywały się w niebo, czekając na sceny bitwy pomiędzy siłami Ziemian i Marsjan. Wielu pytało, czy to już koniec świata. Momentalnie zapełniły się kościoły, w których ludzie szukali ratunku. Niektórzy oddawali się też zbiorowym modłom na ulicach. Ponieważ w audycji podano, że do walki z Marsjanami zmobilizowano kilka tysięcy narodowych gwardzistów z New Jersey, jednostki z Sussex i Essex zostały zalane telefonami mężczyzn dopytujących się, gdzie mają stawić się do walki. W St. Louis mieszkańcy zbierali się na ulicach, aby omówić plan działań w obliczu nagłej wojny. Nowoorleańczycy byli przekonani o całkowitym zniszczeniu New Jersey. Władze niektórych miast myślały o przygotowaniu zaciemnienia, żeby ich aglomeracje nie stały się łatwym celem dla wroga. Praca służb cywilnych została całkowicie zablokowana przez zalew telefonów.
W Pittsburghu jeden z mężczyzn, który wrócił do domu jeszcze w czasie trwania audycji, zastał swoją żonę w łazience z butelką trucizny w ręku, krzyczącą, że woli w ten sposób umrzeć, niż zostać zaatakowaną przez kosmitów. Policja nie była w stanie szybko zweryfikować krążących po mieście informacji i musiała wysłać patrol do siedziby CBS. Kiedy zorientowano się w faktycznej sytuacji, nakazano wyłączenie radioodbiorników w aresztach, więzieniach i niektórych szpitalach.
O nieprzewidzianych konsekwencjach tego wyjątkowego słuchowiska wiemy dziś głównie z artykułów, jakie ukazały się w amerykańskich gazetach w kilka dni po feralnym wieczorze. David L. Miller, profesor socjologii z Uniwersytetu Western Illinois, przeanalizował dokładnie wszystkie doniesienia prasowe. W wydanej przez siebie w 2000 r. rozprawie poświęconej zachowaniom zbiorowym stwierdził, że reakcja prasy była jednoznacznie przesadna. Wytłumaczył to w dość prosty sposób. Według niego redaktorzy gazet skonstatowali, że nigdy żaden z artykułów, jakie ukazały się na łamach ich wydawnictw, nie był w stanie wywołać tak niesamowitego poruszenia. Prasa, operująca jedynie słowem w druku, nie miała szans w konfrontacji z bogactwem możliwości oddziaływania na psychikę ludzką, jaką posiadało radio. Stąd też wniosek Millera, że w niektórych relacjach doszło do konfabulacji, a było to wynikiem zwykłej zazdrości.
Nawet jeśli niektórzy dziennikarze podkolorowali swoje relacje, to jednak nikt nie podważa faktu, że masowa histeria ogarnęła tego wieczoru tysiące Amerykanów. Jak do tego doszło? W 1939 r. pracownicy Uniwersytetu Princeton przeprowadzili wywiady ze słuchaczami audycji, próbując się dowiedzieć, jakie czynniki zadecydowały o wiarygodności słuchowiska. Okazało się, że w zgodnej opinii Orson Welles dokonał rzeczy pionierskiej. Złamał skostniałą formułę audycji radiowych, która zakładała prowadzenie narracji lub dialogów z muzyką w tle. W zamian zastosował formułę biuletynu informacyjnego, który miał przerywać nadawany zwykły program. Nie bez znaczenia było też użycie autentycznych nazw: stanu, miast, ulic, dróg czy budynków.
Istotny był także czas, w jakim miała miejsce emisja. Warto przypomnieć, że jesienią 1938 r., zaledwie na miesiąc przed nadaniem audycji, III Rzesza dokonała Anschlussu Austrii. Adolf Hitler dla wielu – i to nie tylko już w Europie – przestawał być karykaturalną postacią, z której naśmiewano się w kabaretach. Stawał się realnym zagrożeniem. W tym kontekście przekazywane w dramatycznym tonie informacje o ataku na Stany Zjednoczone – nawet Marsjan – mogły wydawać się wiarygodne. Obliczono, że audycji słuchało mniej więcej 6 mln Amerykanów, z czego 1,7 mln uwierzyło w podawane w radiu treści.
Władze stacji szybko zorientowały się, jak wielkie zamieszanie wywołało słuchowisko Wellesa, i jeszcze tego samego wieczoru wielokrotnie na antenie odczytano komunikaty, które wyjaśniały, że wszystko było fikcją. Nie uspokoiło to jednak wzburzonych emocji. Zewsząd zaczęły płynąć naciski na Federalną Komisję Łączności, aby wstrzymała licencję dla CBS. Komisja wszczęła postępowanie wyjaśniające, jednak w jego toku okazało się, że rozgłośnia nie popełniła żadnego wykroczenia ani tym bardziej przestępstwa. Audycja była zapowiedziana wcześniej, została wyemitowana w regularnym czasie, na samym początku zapowiedziano, że zaraz zostanie wyemitowany kolejny odcinek Teatru Merkurego, podobny komunikat zapewniający, że to, co słychać, jest fikcyjną historią, został wygłoszony na koniec audycji, a nawet raz w czasie jej trwania. Orson Welles publicznie wyraził żal, że jego słuchowisko wywołało takie konsekwencje. Zapewnił jednocześnie, że nie miał żadnych złych intencji. Dyrekcja CBS zadeklarowała, że podobna sytuacja na ich antenie już nigdy się nie powtórzy. Nie uchroniło to jednak stacji przed pokryciem kosztów zamieszania, jakie wywołała audycja Wellesa.
Powtórka w Chile i Ekwadorze
Najpierw było Chile. Audycja została nadana 12 listopada 1944 r. Scenariusz chilijskiej wersji „Wojny światów” napisał Amerykanin William Steele. Warunki geograficzne odpowiednio dostosowano. Na miejsce lądowania kosmitów wybrano miasto Puente Alto, położone na południe od stolicy kraju Santiago. Podobnie jak w wersji Wellesa, i w tym wypadku w audycji imitowano łączenia z reporterami, którzy przerywając program, dostarczali najświeższych wiadomości z miejsca lądowania, a następnie ataku Marsjan. Dla uwiarygodnienia przekazywanych informacji podparto się autorytetem Międzynarodowego Czerwonego Krzyża, którego rzekomi pracownicy informowali słuchaczy o zakorkowanych drogach pełnych uchodźców. Jeden z aktorów udawał też głos ministra spraw wewnętrznych, który poinformował słuchaczy o całkowitym zniszczeniu baz lotniczych i jednostek wojskowych w Santiago.
Podobnie jak sześć lat wcześniej, i ta audycja wywołała panikę wśród słuchaczy. Gubernator jednej z chilijskich prowincji telegrafował do ministra obrony narodowej meldując, że zmobilizował swoich żołnierzy, w tym artylerię, do odparcia ataku obcych. Według relacji tygodnika „Newsweek” z listopada 1944 r., audycja w bezpośredni sposób wpłynęła na śmierć przynajmniej jednej osoby. José Villaroel, elektryk zamieszkujący miejscowość Valparaiso, tak przeraził się zasłyszanych informacji, że dostał ataku serca i zmarł w swoim domu przy radioodbiorniku.
Na nic się zdały zapewnienia, że audycja była zapowiadana od tygodni, a w trakcie dwukrotnie informowano o jej fikcyjnym charakterze. Tym razem prawo zostało złamane. Zaledwie rok wcześniej w Chile wszedł w życie przepis, który zakazywał rozgłośniom nadawania audycji, które mogłyby wywołać panikę wśród słuchaczy. Rozgłośnię ukarano grzywną. Dzięki audycji stała się jednak sławna w całym kraju.
Zaledwie pięć lat później Marsjanie wylądowali po raz trzeci – tym razem w Ekwadorze. Konsekwencje były znacznie poważniejsze. Na początku 1949 r. Leonardo Paez, dyrektor artystyczny Radia Quito, szukał pomysłu na formułę programu, która wciągnęłaby słuchaczy. Sięgnął do sprawdzonych doświadczeń z Santiago. Wieczorem 12 lutego, kiedy tysiące Ekwadorczyków wsłuchiwały się w specjalny występ popularnego duetu Luisa Alberto Valencii i Gonzalo Beniteza, program został nagle przerwany, a słuchacze poinformowani o lądowaniu Marsjan 20 mil od Quito. Zdenerwowany reporter, którego grał sam Paez, alarmował, że kosmici zbliżają się do stolicy w postaci chmury gazu. W kolejnym wejściu dziennikarz mówił już o zdobyciu pobliskiej bazy sił powietrznych Ekwadoru, po czym słuchacze usłyszeli, jak sam traci głos i upada dosięgnięty przez chmurę gazu. Na antenie pojawił się minister spraw wewnętrznych, który apelował o spokój. W bardziej dramatycznym tonie głos zabrał burmistrz stolicy: „Mieszkańcy Quito. Brońcie naszego miasta! Niech kobiety i dzieci udadzą się na pobliskie wzgórza, które okalają nasze miasto. Mężczyźni powinni zostać i stanąć do walki!”. Po nim głos zabrał kapłan, który prosił o boską łaskę, po czym w głośnikach usłyszano bicie dzwonów. Na zakończenie audycji połączono się z wieżą La Previsora, najwyższym punktem w Quito, z którego szczytu kolejny reporter dokonał makabrycznego opisu najeźdźców. Chmura gazu przemieniła się w miotającego ogniem i spowitego dymem potwora.
Czołgi przywracają porządek
Ludzie, często w nocnych strojach, wybiegali na ulice, szukając schronienia. Momentalnie zapełniły się kościoły. W jednym wypadku ksiądz dokonał masowego rozgrzeszenia, gdyż było tak wielu chętnych, którzy chcieli się wyspowiadać, że nie było szans na wykonanie tego w normalny sposób. Prawdziwy problem pojawił się jednak wtedy, kiedy ekipa radiowców zdała sobie sprawę z wywołanej reakcji i zaczęła na antenie uspokajać słuchaczy. Kiedy przebywający na ulicy tłum zrozumiał, że cała historia została zmyślona, próbował dać upust narastającej złości. Naturalnym celem była rozgłośnia. Radio Quito należało do największej gazety w Ekwadorze „El Comercio”. Studia radiowe mieściły się w tym samym budynku, co pokoje redakcji gazety. Tam miał rozegrać się prawdziwy dramat.
Kiedy tłum dotarł pod budynek, zaczął podpalać egzemplarze dziennika i wrzucać je do środka przez wybite okna. Wściekli demonstranci zablokowali główne wejście, uniemożliwiając uwięzionym wewnątrz ludziom ucieczkę z płonącej budowli. Ok. 100 osób zdołało wyjść tylnymi drzwiami, ale ci, co przebywali na wyższych piętrach, zostali uwięzieni. Dziennikarze skakali z okien, inni próbowali tworzyć ludzkie łańcuchy i w ten sposób opuszczać się wzdłuż ścian budynku, niektórzy nie zdążyli opuścić redakcji.
Wzburzony tłum atakował policjantów, którzy przybyli na miejsce zdarzenia, nie pozwalał też strażakom na podłączenie się do hydrantów i rozpoczęcie gaszenia pożaru. Dopiero wprowadzenie czołgów na ulice Quito i użycie gazów łzawiących przywróciło w mieście porządek. Budynek redakcji spłonął doszczętnie. Nie ma pewności co do liczby ofiar: oceniano, że było ich od sześciu do dwudziestu.
Grozy całej historii nadają motywacje Leonardo Paeza. Wiele wskazuje na to, że z pełną premedytacją planował wywołanie chaosu i paniki. Kiedy rozpętała się burza, miał – według relacji świadków – siedzieć na dachu rozgłośni i z zadowoleniem obserwować reakcję mieszkańców Quito. Minister obrony narodowej wszczął śledztwo w sprawie audycji. 21 osób, w tym Paez, zostało aresztowanych. Radiowiec był jednak na to przygotowany. Zanim budynek redakcji spłonął, zabezpieczył dokumenty dotyczące zdobycia scenariusza, przygotowania słuchowiska i planów jego emisji. Udowodnił, że kierownictwo rozgłośni zdawało sobie w pełni sprawę z fikcyjnego charakteru przygotowywanej audycji, a także sposobu jej realizacji. Paez został wypuszczony na wolność. W kolejnych latach w dalszym ciągu pracował w ekwadorskich mediach, po czym w 1955 r. wyjechał do Wenezueli.
Czy możliwe jest, aby podobna historia powtórzyła się dziś? Wątpliwe, a już na pewno nie za pośrednictwem radia. Dziś jesteśmy w stanie błyskawicznie zweryfikować zasłyszane wiadomości. Inna sprawa, że masowy dostęp do informacji powoduje obojętność. Mnogość sensacyjnych, a przy tym w wielu wypadkach dramatycznych historii, jakimi epatują media, sprawia, że przechodzimy nad nimi do porządku dziennego.